Wywiad publikowany w miesięczniku „Warmia i Mazury” nr 12 (346), grudzień 1979 r., str. 17 – 18
„Warmia i Mazury” to czasopismo poświęconym kulturze i historii regionu Warmii i Mazur wydawane w latach 1955-1990 w Olsztynie.
Cytuję wywiad w całości:
„Konrad Lenkiewicz: Napisał Pan 14 książek dla młodzieży o łącznym nakładzie około 2 mln. egzemplarzy. Ostatnio jednak opublikował Pan książkę dla dorosłego czytelnika pt. „Uwodziciel”, nad którą podobno pracował Pan 5 lat. Czy nie jest to sygnał, że być może znudził Pana dotychczasowy rodzaj pisarstwa?
Zbigniew Nienacki: Na warsztacie mam znowu książkę dla bardzo dorosłego czytelnika pt. „Raz w roku w Skiroławkach”. Ale jednocześnie już planuję nową książkę dla młodzieży, nowego „samochodzika”, jak się te moje powieści popularnie nazywa. Po prostu w pewnym okresie wydało mi się, że mam coś do powiedzenia ludziom dorosłym o miłości, seksie, literaturze i to zrobiłem. A może także pragnę towarzyszyć swoim młodym czytelnikom w ich życiu dorosłym, w ich nowych kłopotach i konfliktach? Spotkałem się z tezą pewnego zachodnioniemieckiego pisarza, że dobrze pisać dla dzieci i młodzieży mogą tylko autorzy, którzy jednocześnie tworzą dla dorosłych. Przykład Sienkiewicza, Tuwima, Leśmiana, Konopnickiej i wielu innych zdaje się tę tezę potwierdzać. Młodego czytelnika trzeba tak samo poważnie traktować, jak dorosłego i przede wszystkim należy mieć mu równie wiele do powiedzenia.
Rozmawiamy w Pańskim domu na wsi, w Jerzwałdzie. Przyznaję, że spodziewałem się zastać wokół Pana grono ludzi młodych. A tymczasem żyje tu Pan zupełnie samotnie, z dala od ludzi. Jakoś trudno zlepić ze sobą sylwetkę samotnika i popularnego pisarza dla młodzieży.
Rozumiem Pana zdziwienie. Ale w tej sprawie nie ma sprzeczności. Gdybym lubił przebywać wśród młodzieży, zostałbym pedagogiem, nauczycielem, a nie pisarzem. Pisarz musi znać młodzież, jej potrzeby emocjonalne, jej tęsknoty i marzenia. Niekiedy ułatwia mu to pewien dystans, a nawet izolacja. Wyobrażenie, że pisarz dla młodzieży to taki pan, który uwielbia młodzież i dlatego pisze dla niej książki, jest anachroniczne i nie przylega do prawdy. Parafrazując zdanie wielkiego polityka, ośmieliłbym się powiedzieć, że wychowanie młodego pokolenia to dziś zbyt poważna sprawa, aby ją oddawać wyłącznie w ręce pedagogów i ludzi, którzy „lubią młodzież”. To sprawa fachowego przygotowania, nieustannych lektur, nieustannego uczenia się, poszerzania informacji na temat młodzieży płynących z najróżniejszych źródeł: od lekarzy dziecięcych, psychiatrów, psychoanalityków, nawet socjologów. Bezpośredni kontakt z młodzieżą jest oczywiście nieodzowny, ale nie zastąpi on poważnych lektur i studiów nad zagadnieniem. Nie wystarczą dobre chęci.
Wrócił Pan z Węgier, gdzie brał Pan udział w międzynarodowym spotkaniu pisarzy dla dzieci i młodzieży. O czym mówiono na tym spotkaniu i kto w nim uczestniczył?
Byli tam krytycy i pisarze z krajów socjalistycznych. Z Bułgarii przyjechali Szlawinski i Angelow, z Czechosłowacji – Stanisław Rudolf, z Jugosławii – Cvitan Dalibor, z Kuby – Elisso Diego i Luis Rogelio Nogueras, z NRD – Rosel Klein, z Rumunii – Joanna Postelnicu, z ZSRR – Siergiej Aleksiejew i Jasza Akim. Z Polski – byłem ja. Oraz wielu pisarzy węgierskich, a wśród nich niezwykle interesujący Jeno Szentivanyi i Ewa Janikowszky. Mówiono o sytuacji dzieci w różnych krajach i o zadaniach, jakie ma do spełnienia literatura.
Czy pisarze doszli do jakichś konkluzji, określili kształt przyszłej literatury dla dzieci i młodzieży?
Nie. Nikt się nawet o to nie starał. Każdy kraj ma swoje specyficzne problemy i musi je po swojemu rozwiązywać. Nie znaczy to oczywiście, że nie należy dzielić się doświadczeniami, uczyć od innych. Słusznie na zakończenie przypomniał słowa Czechowa pisarz radziecki, Jasza Akim: Dureń to taki człowiek, który nieustannie wszystkich poucza, a mędrzec – ciągle się od innych uczy. Zjechaliśmy się nie po to, aby innych pouczać, ale od innych się uczyć.
Jest Pan jednym z najpopularniejszych naszych pisarzy dla dzieci i młodzieży. Nie tak dawno otrzymał Pan „Orle Pióro” od czytelników, w tym roku – w Międzynarodowym Roku Dziecka premier przyznał Panu nagrodę za twórczość dla dzieci i młodzieży, we wrześniu br. imię „Pana Samochodzika” nadano bibliotece dla młodzieży w Iławie. Interesuje mnie, dlaczego nie ekranizuje się Pańskich powieści, które przecież są tak ciekawe, mają zawsze sensacyjną akcję. Od czasu sfilmowania „Wyspy Złoczyńców” i serialu „Pan Samochodzik i templariusze” minęło wiele lat. Czy filmowcy i telewizja nie okazują chęci ekranizowania którejś z innych Pana książek?
Owszem, zainteresowanie jest nawet spore, szczególnie ze strony telewizji. Ale warunki finansowe, jakie mi proponują, są nie do przyjęcia. Może warto rozproszyć mit, jaki istnieje w niektórych środowiskach, o ogromnych zarobkach pisarzy współpracujących z telewizją. Otóż telewizja nie ma zwyczaju kupować praw autorskich do dzieła, ale każdy utwór literacki, nawet powieść, traktuje jako „nowelę filmową”, za którą płaci 7 tysięcy złotych. Nietrudno obliczyć, ile otrzymam, rozstając się na rzecz telewizji z całą swoją twórczością, dorobkiem całego życia. Jestem pisarzem zawodowym i nie mogę sobie pozwolić na takie traktowanie własnej twórczości. Inaczej jest z filmem – on nabywa prawa autorskie do utworu. Niestety, reżyserzy filmowi nie okazują zainteresowania moją twórczością.
Na ekranach kin w ogóle bardzo mało jest filmów dla młodzieży. Jak Pan sądzi, dlaczego tak się dzieje? Reżyserzy filmowi, jeśli wierzyć oficjalnym danym, coraz mniej interesują się twórczością dla młodzieży.
To zjawisko ma wiele źródeł. Również w literaturze dzieje się podobnie. Rzadko spotykamy nowe nazwiska, młodzi pisarze także niechętnie piszą książki dla młodzieży. Pisarz czy reżyser filmowy chce mieć za swoją pracę nie tylko satysfakcję finansową, ale i moralną. Niestety, tak krytyka literacka, jak i filmowa w ogóle nie zajmuje się tą dziedziną twórczości, twórcę dla młodzieży traktuje z pobłażaniem, z wyższością albo w ogóle nie zauważa. Proszę mi pokazać pismo literackie, w którym omówiono albo w ogóle odnotowano moją „Złotą rękawicę”? Ja już przyzwyczaiłem się do tej zmowy milczenia, zresztą jestem dość twardym człowiekiem, ale trudno wymagać takiej postawy od debiutanta.
Na Ogólnopolskim Forum Literackim w Lidzbarku Warmińskim wypowiedział się Pan na temat wychowania młodzieży przez literaturę. W Pana głosie było dużo niepokoju związanego z polityką wydawniczą „Naszej Księgarni” – czołowego wydawcy książek dla dzieci i młodzieży, a także złych skutków rozpowszechniania się tak zwanej „kultury obrazkowej”.
Tak, mówiłem o tym z niepokojem. Nie jest tajemnicą, że przeżywamy trudności z papierem, z mocami produkcyjnymi naszych drukarni. W tych warunkach szczególnie ostrożnie należy gospodarować tym papierem i tymi mocami produkcyjnymi, które zostały przyznane na rzecz literatury dla dzieci i młodzieży. Nie stać nas na wydawanie książek słabych, a nawet złych, kleistych jak smoła i twardych jak beton, jak się wyraził jeden z pisarzy dla młodzieży. Tymczasem, moim zdaniem, właśnie w oficynie „Naszej Księgarni” szczególnie dużo ukazuje się książek słabych i to w takich samych nakładach, jak książki wybitne. Jestem przeciw „urawniłowce” w literaturze, jestem za większą selekcją książek. Wydaje mi się także sprawą wartą dyskusji, czy w rzeczy samej NK musi pozostawać w resorcie Ministerstwa Oświaty, a nie Kultury i Sztuki, jak inne wydawnictwa literatury pięknej. Ministerstwo KiS ma większe doświadczenie i nawyk współpracy z pisarzami niż Ministerstwo Oświaty, które siłą rzeczy całą swoją uwagę musi poświęcać szkolnictwu, a literatura piękna stanowi dla niego wąski margines działalności. Mówiłem także o „kulturze obrazkowej”, a przede wszystkim o telewizyjnych „dobranockach” dla dzieci. Proszę zwrócić uwagę, że owe „dobranocki” przeważnie są nieme, ich bohaterowie co najwyżej ograniczają się do okrzyków w rodzaju „ech”, „ach”, „och” itp. Innymi słowy, są to na ogół tylko poruszające się obrazki. A dziecko na pewnym etapie rozwoju musi niezwykle szybko wzbogacić swój słownik, uczyć się elastycznego posługiwania językiem. Żadna, nawet najlepsza „dobranocka” nie zastąpi dobrej książki, takiej jak „Lokomotywa” Tuwima, bajki Leśmiana czy Brzechwy, którą rodzice przeczytają dziecku. Ujemne skutki „kultury obrazkowej” da się zmniejszyć pod warunkiem, że na rynku księgarskim będzie łatwo dostępna książka dla dziecka.
O swoich planach twórczych wspomniał Pan na wstępie naszej rozmowy. Nie rezygnując zupełnie z literatury dla młodzieży ma Pan jednak zamiar zaprezentować czytelnikom nowa książkę dla dorosłych. Ale ta nasza rozmowa ukaże się w numerze poświęconym literaturze młodzieżowej. Czy mógłby Pan zdradzić młodym czytelnikom, jaki będzie temat Pańskiej nowej powieści z serii „Pan Samochodzik”?
Nietrudno zgadnąć, jeśli się weźmie pod uwagę, że zawsze bardzo pilnie obserwowałem zainteresowania czytelników i wychodziłem im naprzeciw. Oczywiście UFO. I choć Henryk Panas grzmi w „Gazecie Olsztyńskiej” przeciw „ufologom”, ja wezmę ten temat na warsztat, bo taka jest wola moich czytelników, wyrażona w setkach listów, które do mnie przychodzą.
Dziękuję Panu za rozmowę.
A tutaj skany: