Jerzwałd to obecnie mała oberlandzka wioska położna pomiędzy lasem i jeziorami, której dedykowane są trzy książki napisane przez trzech autorów, trzech narodowości. Łączy je, aczkolwiek prezentują różne gatunki literackie, tematyka. Opisują życie mieszkańców tej niezwykłej miejscowości w okresie burzliwych i ciężkich lat 1943 – 1983: okresu wojny, przymusowego exodusu mieszkańców z południowo – wschodniej Polski i procesów integracyjnych ludności mazurskiej, ukraińskiej i polskiej.
Pierwsza część tej swoistej jerzwałdzkiej trylogii to nieznana w Polsce powieść o charakterze autobiograficznym Barbary Laenen urodzonej w Berlinie w 1935 r., której dziadkowie mieszkali w Jerzwałdzie. Tytuł jej w jęz. polskim brzmi „Opowieści z przeszłości jak wisienki na torcie”. Pod koniec października 1940 r. zaczęły przybywać do Prus Wschodnich dzieci z bombardowanego Berlina i Hamburga. Druga duża fala uciekinierów z tych miast, intensywnie bombardowanych przez Aliantów przybyła tutaj w październiku 1943 r. Wśród uchodźców, którzy w 1943 r. trafili do Zalewa i okolic była też Barbara Laenen. Zatrzymała się u dziadków w Jerzwałdzie, skąd powróciła do Niemiec dopiero wiele miesięcy po zakończeniu wojny. Młodość po wojnie spędziła w Kolonii, gdzie również ukończyła szkołę średnią. Następnie wyszła za mąż i w 1976 zamieszkała z mężem i dwójką dzieci w małym miasteczku w Fichtelgebirge. Najpierw poświęciła się malarstwu, ale wkrótce poczuła się powołana, aby opisać swoje życie. Zależało Barbarze Laenen na tym, aby przedstawić jej środowisku losy ludzi przebywających w czasie wojny w Prusach Wschodnich. Zauważała, bowiem, jak mało wiedziano w Niemczech o tamtych czasach.
Oto fragment autobiograficznej powieści Barbary Laenen, „Einmal Vergangenheit mit Sahne-Haubchen“, 2015:
„..Było to w niedzielę w południe, kiedy po raz kolejny ogłoszono stan zagrożenia. Oddział był już w drodze do komendantury [w Jerzwałdzie był posterunek Armii Czerwonej]. Przeszukiwano teren w poszukiwaniu partyzantów [zapewne resztek niemieckich żołnierzy ukrywających się w lasach lub band szabrowników]. Nie mogliśmy im jednak pomóc. Żołnierze chcieli jak najszybciej położyć kres ich działalności, aby na ich terenie zapanował spokój i porządek. Wpierw jednak trzeba było wyłapać rabusiów, a to jak widać nie było wcale takie proste. Nabrałam absolutnej antypatii do mundurów oraz broni i unikałem ich, kiedy tylko mogłam. Usiadłam więc na ławce na podwórku, żeby poczekać, aż będzie po wszystkim. Nagle stanął przede mną jeden z przybyłych typów i spojrzał na mnie uważnie. Potem usiadł obok mnie. Przez chwilę siedzieliśmy obok siebie w milczeniu. Zaczęłam się niepokoić. Nie miałem jednak odwagi wstać i wyjść. Zaczął mówić: w domu czeka żona, a także córka, która musiała być w moim wieku. Dawno ich nie widział i nie wiedział, co się z nimi dzieje. Widziałam, że w jego oczach pojawiły się łzy. Z kieszeni wyjął kanapkę, grubo pokrytą kiełbasą, podzielił ją na pół i podał mi jedną połówkę. Siedzieliśmy więc uroczo obok siebie, dwa pokolenia, dwa światy, a jednak dwie przyjazne sobie istoty. Dużo mówił o domu, był szczęśliwy, że może się z kimś podzielić swoimi myślami i uczuciami. „Jak on się czuł samotny” pomyślałam współczująco. Żołnierze odmaszerowali, a on na pożegnanie pogłaskał mnie po włosach i życzył powodzenia. Jego niemiecki nie był taki zły. Po raz pierwszy poczułam więź z obcym człowiekiem. Po cichu życzyłem mu też dobrego powrotu do rodziny.
Nie minęła godzina, a w naszym domu pojawił się nowa grupa. Tym razem była to banda rabusiów. Podupadła banda. Czekali w ukryciu na odejście oddziału, aby móc nas ograbić. Kiedy nie daliśmy im nic do jedzenia ani wódki, to przenieśli się kilka domów dalej, spragnieni zemsty. Wkrótce dotarł do nas zapach spalenizny. Podpalili oni dwa sąsiednie domy. Uniemożliwiali, strasząc bronią, wszelkie próby ugaszenia ognia. Kiedy wreszcie odjechali, domy stały w płomieniach. Nie było już czego ratować. Ogień rozprzestrzenił się na nasz dom. Alfred, zaalarmowany, pomógł tacie uratować nasze najpotrzebniejsze rzeczy, jak łóżka i ubrania, a także ukryte w domu zapasy. Ale najpierw wujek Hermann i dziadek udali się w bezpieczne miejsce…”
P.S. W wyniku podpaleń budynków przez Sowietów, szabrowników a także przez pozostałych przez pewien okres internowanych żołnierzy włoskich w Jerzwałdzie zniszczeniu uległa prawie połowa z nich. Gerswalde, jedna z najludniejszych wsi w Prusach Wschodnich, licząca 1100 mieszkańców liczy obecnie mniej niż 200 osób zameldowanych na stałe.
Kolejna książka z jerzwałdzkiej trylogii to wspomnienia Romana D. Maca (1932- ), byłego kuriera Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) i Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Po wojnie, wraz z rodziną, w wyniku akcji „Wisła” zamieszkał w Jerzwałdzie nad Jeziorem Płaskim. Polskę opuścił przez „zieloną granicę” i udał się do USA. Jego książka nosi tytuł „The Winding Path to Freedom: A memoir of life in the Ukrainian Underground” co można przetłumaczyć jako „Kręta droga do wolności. Wspomnienia z życia ukraińskiego podziemia”. Obszerne fragmenty z pobytu autora i jego rodziny do 1948 r. w Jerzwałdzie i na ziemi zalewskiej opublikowane zostały w biuletynie Towarzystwa Miłośników Ziemi Zalewskiej („Wspomnienia z Jerzwałdu kuriera UPA – Romana Maca”, tłumaczenie i komentarz Kazimierz Skrodzki, „Zapiski Zalewskie”, nr. 39 z 2017 r., s.15-25).
Tak opisuje autor Jerzwałd z pierwszych dni pobytu jego rodziny we wsi:
„…Wieś Jerzwałd nie poniosła żadnych szkód wojennych [nieprawda, zniszczeniu przez podpalenia uległa płowa stanu budynków]. Większość domów była z cegły, wszystkie miały własne gruntowe ujęcia wodne. Do gotowania i ogrzewania wykorzystywano drewno i węgiel. Murowane piece od podłogi do sufitu oraz na zewnątrz wyłożone były kolorowanymi kafelkami. Gdy taki piec był nagrzany, wydobywające się z niego ciepłe powietrze promieniowało przez całą noc.
Jeden z naszych sąsiadów, August, był Niemcem polskiego pochodzenia [jego dom stał w centrum wsi, gdzie obecnie znajduje się przystanek autobusowy]. Jego żona wraz synem wyjechała do Niemiec, on został i mieszkał w Jerzwałdzie aż do śmierci. Wolno mu było przebywać w swoim domu jako obywatelowi polskiemu. Ponieważ mój niemiecki był znacznie lepszy niż jego polski, porozumiewaliśmy się w jego języku ojczystym. August miał ponad pięćdziesiąt lat i był bardzo samotnym człowiekiem. Cała jego rodzina zginęła w czasie wojny. Jego życiową przyjemnością było palenie tytoniu domowego chowu, jedzenie świeżych warzyw z ogrodu oraz picie mleka od kozy, którą hodował. Był on bardzo mądry i dyskutowaliśmy z sobą na wiele różnych tematów. Wyjaśnił mi, jak pracuje polska UB [Urząd Bezpieczeństwa] i opowiedział o szczegółach jej współpracy z lokalną milicją.
Polski sąsiad, z którym dzieliliśmy ścieżki w ogrodzie, urodził się na Wołyniu, na Ukrainie. Jednak on nigdy nie rozmawiał z nami po rosyjsku lub ukraińsku. Wolał komunikować się w łamanej polszczyźnie. Był on w średnim wieku, żonaty i miał jedną córkę. Janek, tak nazywała go żona, utrzymywał się z naprawy butów dla zamożnych właścicieli gospodarstw w okolicy. Jego jedyny konkurent specjalizował się w niezwykle stylowych butach wykonanych na specjalne okazje…”
Fragment artykułu opublikowanego w biuletynie Towarzystwa Miłośników Ziemi Zalewskiej („Wspomnienia z Jerzwałdu kuriera UPA – Romana Maca”, tłumaczenie i komentarz Kazimierz Skrodzki, „Zapiski Zalewskie”, nr. 39 z 2017 r., s.15-25).
Ostatnią powieścią w tej serii, której akcja toczy się w całości w Jerzwałdzie, czyli literackich Skiroławkach nad jeziorem Baudy jest powieść Zbigniewa Nienackiego ( 1924-1994), „Raz w roku w Skiroławkach” wydana w 1983 r. Klucz do tej powieści, a raczej próba umiejscowienia opisanych bohaterów i miejsc w jerzwałdzkich realiach, znajduje się w reportażu Barbary Stefańskiej „Dnie i noce w Skiroławkach” zamieszczonym w nr 923 „IMT Światowid” w lipcu 1986 r. Autorce pomagał zresztą w tym sam autor. Wymienia osoby z jerzwałdzkiego środowiska, które przeniósł na karty powieści. Także inne lokalne realia i zdarzenia znalazły w niej swoje odzwierciedlenie.
W wydanej w 1978 r. powieści „Uwodziciel” którą Zbigniew Nienacki rozpoczyna od literackiego opisu swojej posiadłości zauważa, iż mieszka już 10 lat na wsi, ale o niej nie napisał ani słowa, mimo, że jego przyjaciel, reżyser telewizyjny prosi ciągle o scenariusz filmowy albo widowisko na ten temat. Pięć lat później Zbigniew Nienacki publikuje jedną z najbardziej bulwersujących swoich powieści „Raz w roku w Skiroławkach”. Autor w jednym z wywiadów przed jej wydaniem powiedział:
„…W „Księdze rocznej” – bo taki dałem jej tytuł roboczy, pragnę zaprezentować obserwacje ze wsi, w której żyję. Chodzi mi przede wszystkim o współczesne przemiany zachodzące w Jerzwałdzie…”. Książka ta prezentowana jest jako „Dwutomowa powieść o wsi na Mazurach, w której przeplatają się wątki obyczajowe, kryminalne, psychologiczne, autobiograficzne i z obszaru integracji po II wojnie światowej. Nawiązuje też do mazurskich legend… Nie brakuje też dosłownych opisów seksualnych.
Mała wioska Skiroławki ma być Całym Światem, w którym człowiekiem rządzą: głód, miłość, strach; tkliwość sąsiaduje ze zbrodnią, okrucieństwo z miłosierdziem, pojęcia prawa i sprawiedliwości oddalają się od siebie. Pozostają jedynie prawa moralne wytworzone przez zbiorowość ludzką i tkwiące w każdym człowieku…”
Natomiast opis wsi w tej powieści ściśle odpowiada rzeczywistości:
…„Skiroławki wyglądają jak wielki sierp, ostrzem swym obejmujący nie¬bieską zatokę ogromnego jeziora Baudy [Jez. Płaskie]. Rękojeść sierpa jest solidna, stanowi ją asfaltowa szosa prowadząca do Trumiejek [Zalewo]… Z obydwu stron szosy znaj¬dują się zagrody najbogatszych gospo¬darzy, kryte dachówką domy z czerwo¬nej cegły, stodoły, obory… Wszystkie domy stoją frontem do drogi i mają małe ogródki, przeważnie ogrodzone siatkami… Na tyłach zagród rozciągają się pola uprawne i łąki…”.
Wykorzystano fragmenty z książki K. Skrodzkiego „Dzieje ziemi zalewskiej.1305-2005, 2005.
Trylogia to trochę za dużo powiedziane ale fajnie, że Jerzwałd odcisnął piętno w literaturze.
W Jerzwałdzie działy się i wciąż dzieją takie rzeczy, że po prostu jest o czym pisać.