You are currently viewing <strong>Młyn i tartak w Jerzwałdzie</strong>

Młyn i tartak w Jerzwałdzie

Nazwa wsi Jerzwałd w czasach Krzyżackich brzmiała Keysirswalde (Keyserswalde,  Keyerswalde), a w okresie Królestwa Pruskiego, od 1707 roku kiedy wieś ponownie została założona na brzegiem jeziora Płaskiego nosiła nazwę Gerswalde. I tak było aż do roku 1945. Chociaż Jerzwałd był nazwą już używaną w XIX wieku, szczególnie w starych kalendarzach, w których zamieszczano informacje o odbywających się corocznie lokalnych jarmarkach. 8 czerwca i 16 listopada handlowano w Jerzwałdzie końmi, bydłem ale były również stoiska kramarskie.

W XIX w. w Europie zaczęto budować młyny napędzane energią parową, później spalinową i elektryczną. W Niemczech zaistniała potrzeba nadania im nowej nazwy w celu odróżnienia od młynów wodnych (Wassermühle) i wiatrowych (Windmühle). Do nazwy nowych młynów dodano wtedy słowo Kunst (Kunstmühle, Kunst Mühle). Znaczenie tego słowa jest obecnie rozumiane w dwojaki sposób. Jedni twierdzą, że słowo Kunst (sztuka) nie odnosi się do sztuki w sensie tworzenia dzieła artystycznego, ale do sztuki inżynieryjnej. Inni argumentują, że chodzi raczej o wskazanie na rodzaj innego napędu młyna niż energia wody czy wiatru i słowo Kunst odczytują jako „sztuczny”, a całość nazwy jako młyn sztucznie napędzany. Na starych mapach polskich nazwa Kunst Mühle (K M) jest tłumaczona jako sztuczny młyn.

Młyn w Jerzwałdzie był napędzany maszyną parową i dlatego nosił nazwę Kunstmühle, powstał  w końcu XIX wieku  a  jego właścicielem był Gottfried  Mursch. Pochodził on prawdopodobnie z Siemian (dawniej Schwalgendorf)  gdyż tam mieszkali Mursch’ owie od kilku pokoleń. Na cmentarzu w Siemianach zachowało się 5 grobów tej rodziny.

Gottfried  Heinrich Mursch (ur.9.10.1848, Schwalgendorf – zm. 21.01.1916, Schwalgendorf). W bazie genealogicznej MyHeritage występuje jako ”Eigentümer”, czyli „Właściciel”. Domyślam się, że musiał on być właścicielem jakiegoś przedsiębiorstwa. A takim przedsiębiorcą mógł być notowany w Jerzwałdzie G. Murdch. Oprócz młyna miał przecież tartak, prowadził również działalność ogólnobudowlaną. Wywód genealogiczny Mursch’ów znajduje się na końcu tego opracowania, w Suplemencie.

Być może, to właśnie  młodszy syn Gottfrieda Heinricha również noszący imię Heinrich pracował wspólnie z ojcem a później już samodzielnie w jerzwałdzkim przedsiębiorstwie młyńsko – budwlano – tartacznym.

Oto zdjęcia tego przedsiębiorstwa, zamieszczane na dwóch  pocztówkach z serii „Grüss aus Gerswalde”.

Pocztówki z tej serii dokumentują zmieniający się w poszczególnych dekadach wygląd miejsc i  budynków użyteczności publicznej w Jerzwałdzie. Zdjęcia wykorzystane  tam są bardzo  cennymi dokumentami dla badaczy, regionalistów. Często nawet są jedynymi, bowiem materiałów piśmiennych zachowało się niewiele do czasów nam współczesnych.

Trudne początki

Początki jerzwałdzkiej firmy budowlanej Murscha nie były łatwe.

Niemieckojęzyczny dziennik  w USA „Indiana  Tribüne” z dn. 4.02.1902 donosi: „Gerswalde. Die Mursch’sche Dampfmühle ist bis auf den Grund niedergebrannt”, czyli młyn parowy Mursch’a doszczętnie spłonął.

Ale młyn szybko  został odbudowany. Tym razem wzniesiono trzy kondygnacyjny budynek murowany, który tak oto prezentuje się na pocztówce.

Już we wrześniu 1902 roku Mursch poszukiwał pracowników do swojego młyna parowego.

Zapewne nie było łatwo Mursch’om od nowa ruszyć od nowa z biznesem. Nie wiemy czy firma przed spaleniem była ubezpieczona. Jak widzimy Firma podniosła się ale cała ta sytuacja  mogła negatywnie odbić się na rzetelności firmy, która mogła popełnić jakieś błędy natury organizacyjnej.

W Hamburskiej gazecie, oficjalnym organie niemieckich murarzy „Grundstein” nr 25 z dn. 19.06.1909 str. 4, firma Murscha jest na liście firm, przed którymi należy trzymać się z daleka.

Niestety nie wiemy czym Mursch zasłużył sobie na takie potraktowanie.

Gottfried Mursch, który owdowiał w 1897 roku, żeni się z Idą z d. ? i w 1913 roku rodzi się im syn Gottfried Fritz Karl Mursch (ur. 1.05.1913, Gerswalde – zm. 16.02.2001, Hameln). Mieszkali w Jerzwałdzie w nieistniejącym już domu, naprzeciwko cmentarza przy ul. Rossenbergstrasse 2. Herbert Schramke zanotował, że pod koniec wojny w tym właśnie domu mieszkał trzydziestoletni wówczas Gottfried Fritz Karl Mursch z matką Idą oraz Rudolf Fischer z żoną.

I wojna światowa

21 stycznia 1916 roku, podczas I Wojny światowej umiera właściciel młyna Gottfried Mursch. Zaś jego dwaj synowie Heinrich i Bernhard prawdopodobnie walczą na froncie.

Rolf Jehke zanotował w „Territoriale Veränderungen in Deutschland und deutsch verwalteten Gebieten 1874 – 1945„, że Alfred Mursch, włściciel młyna w Jerzwałdzie dnia 11 maja 1922 został mianowany Kierownikiem Urzędu Okręgowego Gerswalde (Amtsbezirk Gerswalde) i piastował tę funkcje do 11 kwietnia 1930. Prawdopodobnie był również synem Gottfrieda.

Na kolejnej pocztówce z roku ok. 1920 widzimy obok młyna rozbudowany tartak.

Równolegle z młynem działał również tartak.  Wielu lokalnych rzemieślników budowlanych pracowało w firmie  Gottfrieda Murscha.  Jako młynarz pracował tam również Herbert Borrmann, ojciec Fritza, który po wojnie wyjechał do Niemiec i spisał swoje wspomnienia z Jerzwałdu.

Lata 30- te

W latach 30- tych XX w. właścicielem młyna i tartaku został Johannes Burczyk. On jednak zakup firmy od rodziny Mursch traktował tylko inwestycyjnie. Tartak wydzierżawił on Paulowi Ecker, który uruchomił również wytwórnię  drewnianych części maszyn rolniczych i kół pasowych.  Młyn natomiast w latach 30 – tych  dzierżawił  Emil  Kornatz (ur. – zm. 1938) następnie Paul Kornatz, który został zabity przez Rosjan w dniu 23.01.1945. Emil Kornatz, ożeniony z Emmą z d. Schlifski (ur.24.08.1895 – zm. 16.12.1965. Ich córka Ingeborg Schlunk z d. Kornatz (ur. 9.02.1925 – zm.17.11.2006), była tą panienką ( 18 – letnią choć właściwie to miała już lat prawie 20), która zabrała córki jerzwałdzkiego rybaka Karla Köpke, Ursulę i bliźniaczki Christinę i Elisabeth i uciekła z Jerzwałdu. O której wspominał Kurt Dietrich w swoich wspomnieniach „Seehensucht nach Gerswalde”.  Udało jej się potem  dotrzeć do Niemiec.

Córka lub siostra Paula Ecker, dzierżawcy jerzwałdzkiego młyna, Ingrid Dorothea Mursch z d. Ecker wyszła za mąż za Gottfrieda jun. Murscha. Nie wiadomo jednak czy ich ślub odbył się przed rokiem 1945 czy też zaraz po wojnie. Wywód genealogiczny Mursch’ów znajduje się na końcu tego opracowania, w Suplemencie.

Na kolejnej pocztówce z lat 30 tych  widzimy dobudowane skrzydło z lewej strony.

Młyn i tartak napędzany był lokomobilą czyli maszyną parową, której moc dostarczał piec opalany drewnem, być może również węglem. Stąd też stał tam wysoki i solidny komin, który w dobrym stanie zachował się do dziś. Około roku 1930 maszyna parowa napędzała również generator prądu, dzięki któremu okoliczne domy mogły cieszyć się energią elektryczną. Kilka lat  później zelektryfikowano całą wieś Jerzwałd.

Cała zatoka od strony młyna-tartaku, byłą wydzieloną „oborą”, tak flisacy nazywają magazyn spławianego drewna. Od strony jeziora były tory wózków, na których transportowano dłużycę z zatoki pod traki. Pierwotnie przy młynie i tartaku stał komin z metalowej rury. Ceglany powstał dopiero w latach 30 – tych. Woda do maszyny parowej była dostarczana ze studni głębinowej. Pompa była napędzana wiatrakiem, który stał przy drodze, na sąsiedniej działce.

II wojna światowa

W okresie II wojny światowej w tartaku pracowali robotnicy przymusowi, ściągnięci tutaj siłą z okupowanej Europy. Mieszkali oni w barakach przy młynie oraz  zabudowaniach gospodarczych sąsiedniego domu.

Wielu mieszkańców Jerzwałdu było zatrudnionych i zarabiało na utrzymanie swoich rodzin w młynie i tartaku z dołączonym warsztatem stolarskim. Przy młynie było mieszkanie, w którym mieszkali pracownicy etatowi. Za młynem, w domu bardzo blisko jeziora, mieszkała pani Thomas, podobno była Polką. Kiedy stała na pomoście przy młynie i łowiła ryby, zawsze paliła fajkę. Dla dzieciaków we wsi było atrakcją obserwowanie jej spacerów z mężem. On jechał rowerem, ciągnąc za sobą mały wózek, w którym ona sobie wygodnie siedziała. Do pomostu przy młynie, dopływały również parowce pasażerskie kursujące na Jezioraku. Wycieczki szkolne statkiem z Jerzwałdu aż do Iławy były w przeszłości powszechne i cieszyły dzieci i młodzież.

Stróżem nocnym w tartaku przy młynie był Gustav Kindler, który do pracy jeździł bardzo starym rowerem, co było powodem naśmiewania się z niego.

W miejsce wcielonych do wojska rolników, robotników leśnych i rolnych z Jerzwałdu we wsi pojawili się francuscy jeńcy (również w Rucewie i w Likszanach). Francuzów pracujących w młynie zakwaterowano w budynku gospodarczym mleczarni, a zatrudnionych w lesie w zajeździe Petraszewskiego (Eichenlaube). Byli stosunkowo dobrze traktowani; w jednym z gospodarstw doszło nawet do sekretnego romansu z żoną miejscowego rolnika. W Jerzwałdzie było ich jednak niewielu. Później dołączyli do nich pojmani Polacy i  Rosjanie. Pracowali głównie w lesie, a także w młynie w Fabiankach. O ich liczbie i miejscu zakwaterowania nic bliższego nie wiadomo. Dla przykładu w pobliskiej wsi Barty zamykano ich po pracy w jednym pomieszczeniu razem z polskimi jeńcami z zakazem jego opuszczania. W majątku w Likszanach zakwaterowano jedną rodzinę białoruską i dwie polskie do pracy na gospodarstwie.

Od jesieni 1944 r. w zajeździe Petraszewskiego (Eichenlaube) internowano około 20 Włochów. To oni spalili wiele domów przy drodze do Witoszewa w upalne lato 1945 roku. W sklepie Fritza Buchholza, naprzeciwko zajazdu Schramkego, internowano młodą Polkę. Musiała wykonywać wszelkie prace domowe i była bardzo źle traktowana przez gospodarzy, często była bita. Oprócz niej we wsi było dużo więcej polskich robotników przymusowych. Brak jednak wiedzy o ich liczbie i traktowaniu.  Na jeden lub dwa dni przed ucieczką z Jerzwałdu więźniowie wycinali bloki lodowe na zamarzniętym Jeziorze Płaskim. Potem rozstawiali je na całym jeziorze i w powstałe otwory w lodzie wbijali duże wierzchołki drzew. Miało to przeszkodzić lądowaniu rosyjskich samolotów.

Po wojnie

 Jerzwałd został zajęty przez Rosjan 23 stycznia 1945 r. Wiosną 1945 roku Rosjanie wymontowali z zakładów większość  urządzeń i kół młyńskich oraz traki wywieźli do Rosji,  a pozostałe  obiekty częściowo uległy zniszczeniu. Przez pewien okres w pomieszczeniach młyna zalewska garbarnia wykorzystywała dla przechowywania w niej skór do garbowania. Był też pomysł ulokowania tutaj szkoły.  W latach 60 i 70 tych dzieci oraz młodzież urządzała tam sobie zabawy, przeważnie w tzw. Wojnę.  Biegali po okolicznych ruinach z drewnianymi karabinami.

Na planie z roku 1980, wykonanym przez Herberta Schramke  tak prezentuję się działka przynależna do młyna.

Jest ona  spójna z mapą Jerzwałdu z roku 1938.

Mapa z 1938 roku

Na tym powojennym planie pamięciowym niektóre budynki zaznaczono niedokładnie i jednego brakuje w porównaniu do planów poprzednich, ale podane są nazwiska ich właścicieli.

Porównajmy te plany ze zdjęciem lotniczym  z 14 września 1967 roku

Wszystko się zgadza. Patrząc od strony jeziora po prawej stronie widoczne są fundamenty. W latach 70- tych stał tam niski betonowy budynek, w formie schronu. Na którym zapewne stała przed 1945 rokiem drewniana konstrukcja magazynowa, widoczna na zamieszczonej wcześniej  pocztówce.

Rok ok 1979, foto Barbara Szumska

Rok 1989,  foto Marzanna Guzikowska

Lata 80 – te Foto Janusz Sokołowski

Czasy współczesne

Ok roku 1989 prywatny właściciel na terenie wokół młyna założył plantację aronii, a swoją aptekę w Morągu nazwał „Pod Aronią”. Miał tu powstać Hotelik z możliwością zabiegów leczniczych lub suszarnia ziół. Niestety inwestor ów zginął w wypadku samochodowym pod Małdytami i inwestycja ta została zatrzymana.

Jego spadkobiercy nigdy nie podjęli się kontynuowania tej inwestycji. Natomiast brak zabezpieczenia spowodował, że zgromadzone materiały budowlane, w tym egzotyczne drewno zostały rozkradzione. Teren zarósł krzakami a młyn z nowym dachem czekał na lepsze czasy.

Lata 90- te foto Janusz Sokołowski

Pan Janusz Ruchaj  podczas remontu znalazł dużo kartek na mąkę z czasów wojny. Na terenie, tzw. spalonki, obecnie dom Państwa Wróblewskich, była studnia i metalowy wiatrak, który zapewniał wodę lokomobili. Resztki fundamentów tego wiatraka zostały rozebrane podczas budowy domu. Remont rozpoczął od wymiany dachu, przy okazji obniżył  trochę budynek.

Lata 90 – te foto Janusz Sokołowski

Kilkanaście lat temu syn p. Ruchaja sprzedał nieruchomość, jednakże dalej nikt nie dokończył remontu.

Tak  młyn wyglądał od strony jeziora w roku 2012. Widoczny jest ślad po niegdyś  doklejonym  budynku tartacznym, który rozebrano w latach 90- tych.

Rok 2012, foto Kazik Skrodzki

Komin  jerzwałdzkiego młyna wygląda imponująco.

Rok 2012, foto. Kazik Skrodzki

Sciany zbudowane z cegły, zapewne jerzwałdzkiej produkcji od Ekrutha były bardzo grube.

Rok 2012, foto Kazik Skrodzki
Współczesne zdjęcie lotnicze

A tak prezentuje się od strony jeziora.

Lata 90- te, foto Janusz Sokołowski

W roku 2012 w Jerzwałdzie ustawiono 10 tablic przed ciekawymi od strony historycznej przedwojennymi  obiektami  istniejącymi oraz już nieistniejącymi.

Oto tablica ustawiona przed wjazdem na teren jerzwałdzkiego  młyna.

Kilka lat temu obiekt ten zmienił właściciela. Nowy nabywca okazał się inwestorem konkretnym, który posiada już jedną nieruchomość na Likszanach i od jakiegoś czasu inwestycja nabiera tempa. Wiosną 2022 roku temu inwestor wyciął krzaki i zbędne drzewa.

Rok 2022, foto Kazik Skrodzki

Jeszcze widok od strony niewidocznej z ulicy.

Rok 2022, foto Kazik Skrodzki

Obecnie trwają prace ziemne.

Rok 2023 foto Mirek Mastalerz

Z nieoficjalnych źródeł wiem, że ma tu powstać hotelik lub pensjonat.

Postscriptum 1

Zastanawiam się czy ten samotny drewniano – murowany domek, który niedawno znalazł nowego właściciela, nie należał przed wojną do firmy Gottfrieda Murscha.

Rok 2023 foto Mirek Mastalerz

Podobne ujęcie z  lat 20-tych XX v.

Obecna właścicielka domku, twierdzi, że ten domek należał do kompleksu młyna. Według poprzednich właścicieli – była w nim pralnia. Natomiast mniej więcej tam, gdzie stoi dziś drewniany domek campingowy (trochę w stronę ulicy) ziemia jest pełna cegieł. Przed 1945 znajdował się tam murowany budynek, który widać na pocztówce za bramą. 

 

Ciekawą historię o jerzwałdzkim młynie opowiedział Michałowi Nałęckiemu nieżyjący już  Franciszek Rybaczuk, który w Jerzwałdzie mieszkał od roku 1950.

 „Pan Rybaczuk, ojciec Antoniego R. opowiadał mi, że każdego roku przed 1 Maja do jego „obowiązków” należało zamalowywanie napisu KUNSTMULE. Robił z cienkich brzozowych witek, miotłę osadzoną na długim kiju. Rozrabiał gęstą papkę z wapna, i : „trochę od dołu, trochę od góry”
zamazywał napis. Potem deszcze niespokojne wapno zmywały i tak co roku od nowa. W jakich to było latach? Może coś p. Antoni będzie pamiętał? Powiedział  też, że maszyny i koła młyńskie, wyrzucano przez rozkute do podłogi okna w szczytowej ścianie. W wyniku takiego postępowania, pod ścianą pozostało rumowisko z potłuczonych kamieni młyńskich i różnego żelastwa. Teren uprzątnięto, wywożąc na skraj pola, koło bruku. Teren zaznaczyłem na skanie. Na początku lat 90-tych chodziłem
tam z moimi synami na poszukiwanie skarbów. Przywieźliśmy na sankach okruch cementowego koła młyńskiego, jakieś zawiasy i inne tego typu skarby”.

Skarbnicą wiedzy o dawnym Jerzwałdzie była zmarła w listopadzie 2022 roku Gisela Mazur z d, Hermann, która była moją sąsiadką. Przeprowadziłem z nią niegdyś kilka wspomnieniowych rozmów. Część z nich zapamiętałem i wykorzystuję je teraz w moich jerzwałdzkich opracowaniach. Mam jednak świadomość, że o wielu historiach mi nie opowiedziała.

Na szczęście od kilku lat historią własnej rodziny oraz naszego regionu interesuje się jej prawnuk Hubert Dawidowski. Jego korzenie sięgają aż wieku XVIII  i są ściśle powiązane z Jerzwałdem. On tych rozmów ze swoją prababcią przeprowadził znacznie więcej. To od niego otrzymałem informację, że cyt. „ przed ślubem (czyli przed 1911 rokiem) pracował w młynie jego prapradziadek, Ernst Meyer – był kierowcą i woził na ciężarówkach zboże. Jego teściowie byli zamożnymi gospodarzami i nie byli zadowoleni z tego, że córka za  męża wybrała sobie zwykłego kierowcę, bez kawałka ziemi. Za pieniądze z posagu Anny, Ernst zakupił kuźnię i przed 1920 rokiem był już kowalem.

Odnośnie państwa Thomas, prababcia wspominała tylko, że było to starsze małżeństwo mieszkające w tartaku. On zmarł na pewno w Jerzwałdzie i tu został pochowany.

W styczniu 1945 roku, zaraz po wejściu Rosjan, kiedy nie było już praktycznie co jeść, praprababcia Gertruda ze swoją mamą Anną, wieczorami chodziły do młyna i ostukiwały rury, aby zebrać jeszcze trochę mąki. Robiły z niej później placki”.

Jest szansa, że takich opowieści przeczymy więcej. Trzeba tylko porozmawiać z mieszkańcami.

Postscriptum 2

Jerzwałdzki młyn dość barwnie, z dużą dozą fantazji opisał  Zbigniew Nienacki w swej powieści „Raz w Roku w Skiroławkach”:

„…Widziałaś może ten stary młyn nad jeziorem? Tam idą ludzie z twarzami okrytymi mrokiem, bo Psyche nie może zobaczyć twarzy Erosa. Na górze jest dużo siana, które co roku gromadzi Szulc, ponieważ ma wielkie łąki, ale małą stodołę. Ludzie idą tam jak ślepcy, z wyciągniętymi przed siebie rękami, bo noc jest rzeczywiście bardzo ciemna. I w pewnej chwili czyjeś ręce trafiają na inne ręce, spotykają się oddechy i ciała. Starcy czują wielką moc, gdy nagle w dłoniach trzymają twarde jak bochny chleba pośladki młodych kobiet, a stare niewiasty krzyczą z rozkoszy jak młode dziewczęta, którym po raz pierwszy zadaje ktoś ból miłości…”

„…Przecież nie ma przymusu, aby pójść do młyna. Nikt nie wie nigdy, kto był tam, lub kto tam nie był, bo nie rozmawia o tym kochanek z kochanką, ani mąż z żoną, ani ojciec z synem, ani matka z córką, ani mężczyzna nie mówi o tym z mężczyzną. Może ta noc w ogóle nie istnieje? Może nikt w tę noc nie chodzi do młyna? Może to wszystko nieprawda? Tylko, że potem we wsi panuje przejmująca cisza i wielki smutek, jakby ktoś twarze ludzkie posypał popiołem z ogniska rozpalonego na wyspie. — Byłeś tam? — Tak. Wiele razy. I jeszcze wiele razy tam pójdę. Może dlatego tu mieszkam, tu żyję tu chcę umrzeć, że jest taka noc, w której dowiaduję się prawdy o sobie. I w której każda kobieta może posilić się moim ciałem, a ja mogę posilić się ciałem każdej kobiety. W tę mroczną noc, gdy idę do młyna z wyciągniętymi przed siebie rękami, wydaje mi się, że widzę wszystko niezwykle jasno, i siebie, i innych, i cały świat, a przez wszystkie pozostałe dni i noce w roku jestem ślepcem, który błądzi z wyciągniętymi przed siebie rękami. Ale nie mów o tym nikomu, nie rozmawiaj o tym z nikim, nawet ze mną. Tylko rozglądaj się wokół siebie gdziekolwiek będziesz, i patrz, czy nie ujrzysz gdzieś owego niebieskawego płomienia, nie poczujesz w sobie żaru krwi, nie odkryjesz, że ten płomień gorzeje w tobie. A wtedy zamknij oczy, wyciągnij przed siebie ręce i idź, idź, idź…”

„…To, co wy w stolicy robicie przez cały rok, to znaczy parzycie się ze sobą i wymieniacie, u nas czynimy to tylko raz w roku, pewnej nocy w starym młynie. I nazywamy to pięknie: nocą mieszania krwi. Wy robicie to z chęci zysku albo z rozpusty, a my dla oczyszczenia własnych dusz…”

„…Po dniu, a może i dwóch, zaczął się Erwin Kryszczak zastanawiać, czy ludzie mogą mieć jakieś podstawy, aby go podejrzewać o zabójstwo dwóch dziewcząt. I im głębiej drążył w sobie tę kwestię, tym większy odczuwał niepokój. Bo czy jego sprawy ograniczały się jeno do tego, że w drodze z Bart do Skiroławek wykorzystał po męsku swoją synową, za jej zgodą zresztą, za kupioną jej w Bartach bluzkę? Czy jego erotyczne działania polegały wyłącznie na odwiedzinach u Porowej, z kurą pod pachą?  Ileż to razy, kupiwszy w sklepie garść cukierków, zachęcał małe dziewczynki, aby poszły z nim w krzaki koło starego młyna i tam zdjąwszy majteczki, pozwalały mu oglądać swoje gołe szparki między nóżkami? Czy nie w ten sam sposób na rok przed zabójstwem Haneczki i ją także namówił, aby poszła z nim w krzaki za młynem, gdzie długo i z ogromnym zadowoleniem przypatrywał się jej dużej już szparce pokrytej złotawym włosem? Pozwoliła mu też Haneczka na krótko przed swoją śmiercią obejrzeć piersiątka, tak pięknie i zabawnie sterczące, zupełnie inaczej, niż u kobiet dojrzałych. Wiele, bardzo wiele takich historii przypomniał sobie Erwin Kryszczak rozmyślając, czy tylko mały krok nie dzielił go od tego, aby taką młodziutką dziewczynę wykorzystać w lesie i zabić? Tak, ludzie w Skiroławkach mieli podstawy, aby go podejrzewać o zbrodnię….”

„…Rozpowiadał też młody Galembka rozmaite plugastwa o Turoniowej, a przede wszystkim to mianowicie; że zasłyszawszy, iż ludzie w Skiroławkach raz w roku pewnej nocy wszyscy na siebie włażą w starym młynie, aż ręce załamywała: Ach, jakie to niehigieniczne. Kazała też Galembce przewieźć się łódką na Czaplą Wyspę, gdzie pokazał jej zeszłoroczne ślady po ognisku, które rozpalano wtedy, gdy owa noc miała nadejść. Prawił jej młody Galembka, jak to w tę noc tajemną ognisko na wyspie pali się dziwnym niebieskawym płomieniem, a kto ów płomień gorejący ujrzy, jak ćma obija się o ściany; potem zaś ludzie idą w ciemnościach do starego młyna, młódki i starcy, mężatki i wdowy, a także mężczyźni żonaci i kawalerowie, i tacy, co jeszcze nie próbowali kobiety. A gdy ognisko przygasa, na sianie Szulca słychać tylko głośne oddechy i krzyki niewiast, które się spełniały nie wiedzieć z kim, po ciemku, w mroku, po omacku. I rozkosz wówczas wszystkich ogarniała niewysłowiona, bo krew ludzka z krwią ludzką się miesza, człowiek człowiekowi staje się bratem, siostrą, mężem i żoną, każdy żyje z każdą jak to w raju być musiało, kiedy ludzie wstydu nie znali. Aż żal, że tylko raz w roku taka noc następuje, a i to nie wiadomo kiedy. Przez to właśnie ludzie w Skiroławkach smutni bywają i wieczorami z ogromną tęsknotą patrzą na wyspę, czy ognia na niej nie widać…”

“On szedł chyba do młyna, gdzie dziś w nocy będą z sobą żyli jak zwierzęta — myślała. — Wszyscy z wszystkimi. Od lat byłam pewna, że tak się u nas dzieje. Jak zwierzęta. Nigdy tam nie poszłam i nie pójdę. Nie mogę sobie pozwolić, żeby ludzie źle o mnie mówili”.

„…Niechże dziś spełni się ta historia i zapłonie ognisko na wyspie. Pójdziemy nocą do młyna. Wszyscy. I będziemy to robić z wszystkimi. Inaczej od tego upału dostaniemy fioła…”

„…Aż zdarzył się dzień, gdy podczas wakacji w małej wiosce nad wielkim jeziorem usłyszała historię o wspólnym kopulowaniu w starym młynie. Uczucie wstrętu podeszło w niej aż do gardła, zarazem ogarnęła ją błogość zadziwiająca i wielkie podniecenie. Dygocąc z obrzydzenia zdecydowała się dokładniej zbadać tę sprawę i poświęcić jej kolejną pracę naukową. Odtąd co roku przybywała do Skiroławek z czerwonym notesem, aby bogacić swą wiedzę o barbarzyńskich i niehigienicznych praktykach ludzi w tej małej wiosce. Ileż to razy — w swym warszawskim mieszkaniu i podczas pobytu w Skiroławkach — wyobrażała sobie, że w imię nauki wędruje nocą do młyna, gdzie mimo lekkiego oporu z jej strony, zostaje, dla dobra nauki, kilkakrotnie zgwałcona przez jakichś obrzydliwych staruchów, a także rosłych młodzieńców. Drążyła ją tęsknota do ogromnego anonimowego gwałtu — dla dobra nauki, w imię prawdy o ludziach. I tak — wstręt, naukowe ambicje i pożądanie splotły się w jeden gruby sznur, który wiązał ją ze Skiroławkami i każdej nocy trzymał przy oknie w domu gajowego Widłąga…”

Źródło:

– Informacje Michała Nałęckiego

– Informacje Kazimierza Skrodzkiego

– Informacje Kazimierza Madeli

– Informacje Huberta Dawidowskiego

– Informacje Emilli Jaroszewskiej

– „Sehensucht nach gerswalde” – Kurt Dietrich, maszynopisz roku 1991, fragmenty w tłumaczeniu Kaziemierza Madeli.

– „Dokumentacjon Gerswalde” – Herbert Schramke, maszynopis z roku 1981

– Kalendarz Pielgrzyma na Rok Pański 1875 str. 54, wyd. Pelplin 1875

– „Jerzwałd” – Kazimierz Madela, wyd. Zalewo 2022; ISBN 978-83-962182-1-6

– portal internetowy www.myheritage.pl

–  „Tartaki i flisactwo na jeziorach Ewingi i Jeziorak” – Kazimierz Skrodzki: https://krainakanaluelblaskiego.pl/docs/Tartaki%20i%20flisactwo%20na%20Ewingach%20i%20Jezioraku.pdf

– „Mein Dörfschen Fluchseestrand” Fritz Borrmann w: Das Ostpreussenblatt, nr 33 z dn. 19. sierpnia 1967  str. 4

opracował: Mirek Mastalerz, w lutym 2023 roku,   

tel. 600131007, mail: mirek.mastalerz@gmail.com

Suplement

Gottfried Heinrich Mursch był  synem Johanna Mursch (ur.25.03.1817, Schwalgendorf – zm. 14.05.1867, Schwalgendorf) i Anna z d. Legatzki (ur.24.06.1810, Schwalgendorf – zm.13.05.1897, Schwalgendorf). Ich ślub odbył się w kościele w  Weinsdorf  dnia 10.07.1845.

Gottfird Heinrch Mursch ożenił się z Bertą Emilią Justyną z d. Berlin (ur.8.12.1853, Tuchel – zm. 31.01.1897, Schwalgendorf). Ich ślub odbył się w Groß Albrechtau (obecnie Olrechtówko)  i mieli 2 synów:

Bernhard Mursch (ur.8.11.1873, Zollnick – zm. 31.12.1945, Siemiany), który był rybakiem. Ożenił się z Emmą z d. Mayer (ur.9.10.1897, Kupen b. Saalfeld – zm. 8.04.1946, Lager Groß Dammitz b. Stralsund). Ich ślub odbył si e 22.02.1902 w kościele w  Dobrzykach (dawniej Weinsdorf). Mieli syna Willi Karl Mursch (ur. 24.0.3.1904, Schwalgendorf – zm. 18.12.2000, Plattenberg k. Wuppertal). Pracował jako sekretarz poczty (Postsekretär).

Heinrich Mursch (ur. 17.10.1880, Schwalgendorf – zm. 5.01.1953, Altenburg / Turyngia, pochowany w Meuselwitz/Thür.), był brygadzistą murarskim (Maurerpolier). Ozenił się z Emmą z d. Teßmann (ur. 1888 – zm. 1976), mieli dzieci: Elly Mursch (ur. 1906 -zm. 1965), Heinz Mursch (ur. 1914 -1992), Bruno Mursch (1914-1989), Herbert (1922-2206). Cała rodzina po wyjeździe z Ostpreussen osiedliła się w Turyngii (wtedy NRD).

W bazie MyHeritage  jest notowana również rodzina Gottfrieda Franza Karla ur. 1913, syna Gottfrieda. Są wymienieni jego potomkowie ale o ojcu brak jakichkolwiek informacji. Nie mógł być raczej synem Berty Emili Justyny, małżonki Gottfrieda, bo ta  zmarła kilkanaście lat wcześniej. Ale mógł być  synem Gottfrieda, który przecież po śmierci żony mógł związać się z inną kobietą. Tą kobietą była Ida z d.?, o której wspomina Herbert Schramke w swoich wspomnieniach.

Być może wkrótce dowiemy się więcej bowiem napisałem maila do potomków tejże rodziny.

Dodaj komentarz