8 grudnia 1985 roku, w niedzielne przedpołudnie, Polskie Radio w I programie nadało godzinną rozmowę olsztyńskiego dziennikarza Ireneusza Iwańskiego ze znanym pisarzem ZBIGNIEWEM NIENACKIM.
Oto fragment tej rozmowy:
Niecały miesiąc później w Dzienniku Bałtyckim ukazał się obszerny wywiad prasowy w dwóch częściach.
Ireneusz Iwański: Wywiad ze Zbigniewem Nienackim „Zanim dostanę Nobla”.
„Dziennik Bałtycki”, nr 2, z dn. 3 stycznia 1986 r. str. 3-4
Przed trzema tygodniami, 8 grudnia ub. roku w niedzielne przedpołudnie, Polskie Radio w I programie nadało godzinną rozmowę olsztyńskiego dziennikarza Ireneusza Iwańskiego ze znanym pisarzem ZBIGNIEWEM NIENACKIM.
W tej niezwykle interesującej audycji Zbigniew Nienacki, chyba po raz pierwszy w sposób tak pełny i wszechstronny przedstawił się swoim czytelnikom, prezentując wiele ciekawych przemyśleń na temat swych książek, życia literackiego w kraju i dalszych poszukiwań twórczych. Ukazał się nam jako pisarz znacznie wykraczający poza obiegowe schematy, do których upowszechnienia przyczyniła się m.in. niedawna burzliwa dyskusja wokół jego „Skiroławek”. Pozostając w przekonaniu że poglądy i refleksje pisarza, stanowiąc swoisty autokomentarz do jego własnej twórczości powinny być znane także i naszym czytelnikom, zwróciliśmy się do Zbigniewa Nienackiego i Ireneusza Iwańskiego, z prośbą o powtórzenie rozmowy, tym razem już na łamach „Dziennika Bałtyckiego”. Dziś prezentujemy pierwszą jej część.
Jest chyba najbardziej kontrowersyjnym pisarzem polskim. Są tacy, którzy go chwalą i lubią jego twórczość, ale ma również wielu wrogów… Mieszka gdzieś na krańcu województwa olsztyńskiego. Jechałem do niego z Olsztyna ponad dwie godziny i zabłądziłem… Do domu nie mogłem wejść, bo po pierwsze, nie ma dzwonka przy furtce, a po drugie, po podwórku biegały dwa olbrzymie dogi…
– Jadąc tutaj spodziewał się pan pewnie, że zobaczy luksusową willę, strzeżoną przez psy i wielki płot, a w środku pisarza izolującego się od świata. A tymczasem wszedł pan spokojnie do mojego domu, mimo dwóch dogów, siedzi pan w skromnym mieszkaniu, bez centralnego ogrzewania, choć z bieżącą wodą. Ale jest to jeden ze skromniejszych domów tu, w Jerzwałdzie.
Mam opinię człowieka pełnego pychy, zarozumiałego. I takie są rzeczywiście moje niektóre wypowiedzi dla prasy. Dla ludzi, którzy są moimi przeciwnikami, wszystko to co robię, jest prowokacją. Nie jestem lubiany za swoją inność.
– Za swoją inność czyli za co? Z jednej strony pańskie książki cieszą się przecież ogromną popularnością wśród czytelników, a z drugiej strony są ostro atakowane przez krytyków…
– O ile zrozumiałem pana, to przyjechał pan do mnie, by rozwiązać zagadkę Zbigniewa Nienackiego. To znaczy, jak to się dzieje, że pisarz, który jest tak popularny, jednocześnie jest tak nielubiany i atakowany przez bardzo wielu ludzi. Pan powiedział: „krytycy mnie nie lubią” – to nie jest prawda. Żaden z krytyków nigdy nie zaatakował mojej twórczości. Przez krytyków rozumiem takich jak: Henryk Bereza, Wacław Sadkowski czy Artur Sandauer. Nigdy ci ludzie nie wypowiedzieli się o mojej twórczości ani źle, ani dobrze. Jeżeli jestem atakowany, to najwyżej przez środowisko dziennikarskie, i to zazwyczaj nie przez fachowców a przez kołtunów. Jeśli chodzi o ten słynny atak w tygodniku „Polityka” to nie robili tego fachowcy od literatury a felietoniści. Można powiedzieć, że jestem przedmiotem ataku ludzi, którzy jednego dnia piszą o marchewce, drugiego dnia piszą o ekonomice kraju, a trzeciego dnia próbują się zająć takim zjawiskiem literackim, jakim jest moja twórczość. Swego czasu wytyczyłem mapę ataków na mnie: kto mnie nie lubi, kto mnie uważa za złego pisarza. I co ciekawe: ani jedno pismo katolickie mnie nie zaatakowało. Główny atak poszedł ze strony tak zwanej światłej lewicy, która okazała się mało światła.
Żeby tę zagadkę osobowości człowieka rozwiązać, to może zacznijmy ode mnie. Wokół pisarza, pisarstwa istnieje mitologia. I ta mitologia, w moim przypadku się nie sprawdziła. Poniosła klęskę. Okazało się, że pisarz może zamieszkać na wsi, osiemnaście kilometrów od stacji kolejowej, dwadzieścia siedem kilometrów od miasta. Może nie mieć kontaktu z telewizją, radiem, z redakcjami, żyć w samotności i może osiągnąć sukces literacki, a nawet finansowy. To przecież jest sprzeczne z naszym wyobrażeniem o pisarzu. Nie sprawdziła się teoria, że pisarz musi żyć w wielkim mieście. Okazało się, że talent może się przebić. To pierwsze, co drażni. A drugie, co drażni to moja koncepcja świata i koncepcja literatury. Ja nieprzypadkowo zamieszkałem na wsi. Jeszcze kiedy byłem młodym pisarzem i przebywałem w Łodzi, zdawałem sobie sprawę, że jeśli pozostanę, jak bardzo wielu pisarzy, w trójkącie: kawiarnia – pełna plotek, redakcja – gdzie się mówi ciągle o układach personalnych i wierzy się, że one pomogą w twórczości, Związek Literatów – to ja uwiędnę. Będę się powtarzał. Nasza literatura cierpi na dwie choroby. Pierwsza to rozplotkowanie, rozpolitykowanie, wiara w układy i zupełne nieliczenie się z czytelnikiem. Ten czytelnik właściwie nie istnieje…
– Przyjeżdżając tutaj, do Jerzwałdu, szukał pan nie tylko samotności ale i niezależności?
– Przede wszystkim niezależności. A po drugie, miałem świadomość, że jestem zawodowym pisarzem i muszę się czymś żywić. Mieszkam, jak pan widzi, nad jeziorem, na skraju ogromnego lasu, na skraju wsi, która tętni życiem. Obserwacja okolicy, ludzi pracujących, ludzi autentycznych, to jest taki akumulator, który ładuje pisarza.
– A czy pisarz jednocześnie w tym życiu wsi uczestniczy?
– Nie musi. To nie jest jego obowiązkiem. Właściwie nie powinien uczestniczyć w tym życiu dlatego, że powołaniem pisarza jest kreowanie światów. Ja nie jestem zwolennikiem pisarza obywatela, który jest przewodnikiem ludu”, który prowadzi naród. Wielcy pisarze nie byli tacy. Nie był takim pisarzem ani Dostojewski, ani Joyce…
– A czy pan jest pisarzem wielkim?
– Ja się uważam za pisarza bardzo wielkiego. Skromna powinna być zakonnica, panienka z dobrego domu. Pisarz nie musi być skromny.
– Ale musi pan kiedyś chodzić do sklepu chociażby po to by kupić chleb, musi pan rozmawiać z tymi ludźmi, którzy tuż obok, za płotem mieszkają…
– Oczywiście. Są to rozmowy bardzo interesujące, wzbogacające mnie. Bardzo wielu pisarzy próbowało mnie naśladować, kupowało domy na wsi i nadal je kupuje. Myślą, że poprzez to, że przyjadą latem na wakacje, to wzbogacą się. Nie. Trzeba pożyć w tej scenerii, pośród przyrody, wśród tych ludzi, aby weszło to do twórczości.
– Czy jednak pan jest pierwszym pisarzem, który tak czynił?
– Robili tak kiedyś starzy, dawni pisarze. Natomiast od jakiegoś czasu wszedł w życie inny model pisarza. Wróćmy jednak do moich potrzeb psychicznych. Proszę pana, pewnego dnia uświadomiłem sobie, że gdybym chciał dowiedzieć się co się dzieje na przykład w Irlandii Północnej, jaka jest istota konfliktu w Ulsterze, to kogo bym nie zapytał ze swoich znajomych, to nikt by mi dokładnie nie wyjaśnił, po co Irlandczycy do siebie strzelają. O problemach rozpolitykowanego społeczeństwa irlandzkiego nie dowie się pan nic z twórczości największych ich pisarzy – Joyce’a czy Becketta. Można się o tym dowiedzieć tylko z twórczości drugo- i trzeciorzędnych pisarzy. Tymczasem jak pan weźmie naszą literaturę, to zobaczy pan, że jest to literatura drugo- i trzeciorzędnych pisarzy, ponieważ wszyscy zajmują się polityką. Jakimiś ciągłymi rozrachunkami i porachunkami. Bez przerwy dokonują jakiegoś rozliczenia z sobą samym, z przeszłością, z powstaniami, z „Solidarnością”, z wypaczeniami partii, natomiast uchodzi jej uwadze człowiek. Czyli jest to literatura drugo- i trzeciorzędna. Tak jak literatura irlandzka poza Beckettem i Joycem. Natomiast Joyce, Beckett zajmowali się człowiekiem, i dlatego stali się pisarzami światowymi. Czy mógłby pan wymienić w polskiej literaturze książkę, która nie zajmowała się polityką, w której ludzie by się kochali, nienawidzili…
– „Raz w roku w Skiroławkach” Zbigniewa Nienackiego.
– Tak… Oczywiście… Wrócimy do tego, bo jest to właśnie taka literatura, która moim zdaniem zostanie. „Raz w roku w Skiroławkach” jest zrozumiała dla Nigeryjczyka, dla Meksykanina dlatego, że opowiada o człowieku a nie o polityce. Natomiast my mamy dzisiaj w Polsce sytuację fantastyczną, jedyną. Jeżeli literatura nie wykorzysta tej szansy to stanie się coś bardzo złego. Mianowicie po raz pierwszy w czterdziestoleciu Polski Ludowej nikt nie namawia pisarzy do pisania dzieł politycznych. Jestem obecny na różnych konferencjach pisarzy, sam jestem członkiem partii, nigdzie nie słyszę, aby pisarzy namawiano: piszcie przeciwko Solidarności, chwalcie partię, lansujcie nową rzeczywistość. Wie pan czego dzisiaj żąda się od pisarzy? Na wszystkich naradach w Komitecie Centralnym, w Ministerstwie Kultury i Sztuki mówi się: piszcie dobre książki.
– Czyli nie marnujcie papieru…
– Tak. Niech pan zwróci uwagę jakie filmy są nagradzane. Jakie nagradzane książki? Książki o człowieku, a nie o polityce. Napisałem „Raz w roku w Skiroławkach”, owszem, spotkały mnie przygany różnych kołtunów, różnych recenzencików, ale czy chociaż o jeden tysiąc obniżył się nakład moich książek? Nie! Będzie trzecie wydanie „Skiroławek”. Wkrótce ukaże się w Państwowym Instytucie Wydawniczym „Wielki las”, książka także daleka od polityki. Piszę teraz „Ja, Dago”, która też z polityką nie ma nic wspólnego. Mają to być książki po prostu dobre. Tylko że tu jest jeden szkopuł. Niektórzy są z tego powodu przerażeni. Bo nikt im nie powie: jeżeli napiszesz książkę, która będzie pochwałą PZPR to będziesz miał duży nakład. Ale jeśli napiszesz dobrą książkę to wszystko jedno o czym napiszesz będziesz miał duży nakład.
Istota sprawy polega na tym, że jeżeli chcemy polską literaturę uczynić światową, to musimy pokazywać pełnego człowieka.
– Czy mogę się w takim razie z panem umówić na prawo pierwszeństwa wywiadu ze Zbigniewem Nienackim, gdy zajmie pan godne miejsce w literaturze światowej?
– Proszę pana, jeżeli nawet otrzymałbym Nagrodę Nobla, to moi przeciwnicy powiedzieliby, że Nobel jest zły. Napisano by, że ostatnio Nobel się zepsuł, bo dano nagrodę Nienackiemu. Jeżeli będę miał dziesięć milionów czytelników na całym świecie, to powiedzą, że czytelnicy są głupi. Jak „Skiroławki” znalazły się w „złotej dziesiątce” najlepszych książek za dziesięciolecie – to powiedzieli, że wszyscy inni słusznie się tam znaleźli, tylko ja nie, bo jestem marnym pisarzem. Mnie już nic nie pomoże. To nie jest kompleks. Tylko wobec mnie stosuje się tak zwaną zasadę czterech szklanek. Otóż stawia się na stole cztery szklanki, jedną się odstawia na bok i mówi się, że jest to pucharek. A te trzy szklanki – umawiają się panowie – to literatura. Ta czwarta natomiast nie jest literaturą a tylko zjawiskiem społecznym. Niech pan weźmie pod uwagę wszystkie dyskusje o literaturze, pomija się moje nazwisko, moją twórczość. Mówi się: to, co tworzy Nienacki to jest zjawisko społeczne. Niech się tym zajmują socjologowie, a nie krytycy literaccy. Jakże to? Krytyk literacki będzie analizował „Skiroławki” czy „Wielki las”!? Nie. Może napisać złośliwy felietonik. Oczywiście że mówię z goryczą. Dlatego że mam świadomość, że od „Skiroławek”, od „Wielkiego lasu” zacznie się przełom w polskiej literaturze. Czytelnicy, którzy mają w Polsce kontakt z literaturą zachodnią, którzy biorą do ręki Irvinga „Świat według Garpa”, który jest znacznie ostrzejszy i drastyczniejszy od moich książek zadają sobie pytanie: dlaczego literatura zachodnia jest taka ostra, drapieżna, a polska jest taka cukierkowa, ckliwa, sentymentalna, rozpolitykowana, właściwie bez żadnej koncepcji człowieka? Ten czytelnik czuje się oszukany, uważa, że daje mu się literaturę gorszego gatunku. Skąd bierze się mój sukces? Bo czytelnik uważa, że moją książkę można postawić na półce obok Irvinga „Świat według Garpa” i ona wcale nie jest gorsza. Może nawet lepsza.
– Nie uważa pan, że przeciętny czytelnik bierze pańską książkę, po to by przeczytać pikantne strony?
– To jest także jeden z mitów. Śmieszny zresztą. Żeby pan wiedział ile setek tysięcy ludzi wyjeżdża co roku za granicę, na Zachód? Ma do czynienia z literaturą pornograficzną naprawdę. Ten mit stworzyli recenzenci by uzasadnić popularność moich książek. Nie mogą znaleźć innego klucza. Popularność szkodzi. Jeżeli jesteś popularny, jeśli jesteś czytany, to jesteś natychmiast podejrzany o to, że piszesz tandetę. Bo wszyscy chcą czytać.
– Na czym polega biologiczno-społeczna koncepcja człowieka?
– To jest klucz. Istota konfliktu między mną a kołtunami. Otóż, Tomasz Mann był ostatnim pisarzem, który w sobie samym zamykał pełną wiedzę o człowieku. Panowała za jego czasów pełna zgodność między tym co pisarz wiedział o świecie i co wiedzieli o świecie przyrodoznawcy. Tymczasem po ostatniej wojnie nastąpił szalony rozkwit przyrodoznawstwa. Takie dziedziny nauki jak: fizyka, chemia, farmakologia, medycyna czy genetyka wyspecjalizowały się i doszły do wielkich osiągnięć. Tymczasem humanistyka zaczęła dreptać w miejscu. Dzisiaj pisarz stanął wobec problemu: jak objąć umysłem te wszystkie osiągnięcia nauk przyrodoznawczych? A te nauki w gruncie rzeczy służyły poznaniu człowieka. Pisarz stanął bezradny. I zaczął zamykać się w sobie. Korzystać tylko z własnego doświadczenia. Kierować się intuicją. Dlatego powstał rozbrat, mur między przyrodoznawstwem a humanistyką. Otóż ten mur trzeba jak najszybciej przełamać, zburzyć. Dzisiaj po czterdziestu latach nauki przyrodoznawcze podają w formie popularnej swoje osiągnięcia. Tylko, że te osiągnięcia przeczą doświadczeniu humanistów. Bronią się więc przed przebiciem tego muru humaniści. Przykład: chce pan opisać postać kobiety. Jest pan pisarzem. Jakie jest pańskie doświadczenie? Może miał pan wiele przyjaciółek. Sześć, siedem, dziesięć, może pan je poznał. Korzysta pan z tego typu doświadczeń, żeby stworzyć koncepcję postaci kobiecej, jej przeżyć, nawet najintymniejszych. Otóż pisarz mojego pokroju, który stara się poznać nauki przyrodoznawcze, bierze sobie „Raport Hite” i czyta. A tam trzy tysiące kobiet w wieku od lat czternastu do lat siedemdziesięciu ośmiu opowiada o swoich najintymniejszych przeżyciach. Ja nie muszę korzystać z własnych doświadczeń, z doświadczeń swoich przyjaciół jeśli chodzi o kobiety. Biorę sobie raport pani Hite i z trzech tysięcy relacji wybieram te, które mi odpowiadają. Mam do wyboru trzy tysiące intymnych zwierzeń kobiet!!! Naukowcy wykonali za mnie ogromną robotę. Ja nie mogę udawać, że o tym nie wiem. Następuje więc tęsknota pisarzy do objęcia znowu całokształtu wiedzy o człowieku i przekazania jej w formie literackiej. Przykładem takiego pisarza, który posiada pełną wiedzę o literaturze, jak i o przyrodoznawstwie jest Stanisław Lem. Ja chciałbym go pod tym względem naśladować. Czytam książki naukowe z dziedziny genetyki, medycyny i tą drogą szukam poznania człowieka, choć nie rezygnuję również z intuicji…
Ireneusz Iwański: Wywiad ze Zbigniewem Nienackim „Mimo ataków trzymam się dobrze…” „Dziennik Bałtycki”, nr 8, 10 stycznia 1986 r. str. 3-4
– W poprzedniej rozmowie powiedział pan, że jest zwolennikiem biologiczno-społecznej koncepcji człowieka w literaturze. Polega ona na tym, że pisarz swoją wiedzą obejmuje całokształt doświadczeń nauk przyrodniczych i przenosi je do literatury. A co na to krytycy?
– Oczywiście krytyka przed taką koncepcją człowieka w literaturze broni się, ponieważ nie ma zielonego pojęcia co to jest na przykład psychoanaliza. Czy pan wie, że nasi krytycy są przede wszystkim nieoczytani. Są to ludzie prymitywni. Nauczyli się na tych wydziałach humanistycznych czegoś tam o człowieku. Jakiejś starodawnej wiedzy i piszą kompromitujące, śmieszne recenzje. Kiedy ja w swojej książce „Raz w roku w Skiroławkach” pokazuję Justynę, klasyczny obraz narastającej paranoi, choroby psychicznej, obłędu na tle macierzyństwa, jak on się rodzi, jak dojrzewa, to krytyk literacki Mętrak w „Literaturze” pisze, że „jest to obraz czystej natury”. I jak mam znaleźć wspólny język z tymi recenzentami, kiedy ja jestem w XXI wieku, a oni w XIX. Używają młodopolskich określeń, pojęć…
– Już wiem dlaczego napisał pan „Raz w roku w Skiroławkach” ale nie bardzo rozumiem dlaczego wcześniej powstały „Przygody Pana Samochodzika”?
– Jestem pisarzem, który ma bardzo duże zdolności fabularne. Kiedy zacząłem pisać, fabuła była wyklęta. Panowała wtedy antypowieść. Całe książki były jednym wielkim monologiem wewnętrznym bohatera. Był to koniec lat pięćdziesiątych. Mnie tego rodzaju literatura nie odpowiadała i zacząłem pisać książki dla młodzieży. Ponieważ jestem intelektualistą – pracowałem nad swoim warsztatem literackim. Przygodową książkę dla młodzieży, taką jak ja piszę, jest o wiele trudniej napisać, niż książkę dla dorosłych. Ma ona pewne swoiste prawa i kanony. Moje książki dla młodzieży nigdy właściwie nie były uznane przez krytykę jako wielkie osiągnięcie literackie. Oczywiście, były szalenie popularne, natomiast krytycy nie mogli mi darować najpierw tego, że bohaterem uczyniłem dorosłego człowieka. Bo panowała wtedy teoria, że dla dzieci trzeba pisać o dzieciach, dla chłopów bohaterami mają być chłopi, dla robotników trzeba pisać książki z bohaterami robotniczymi itd. To oczywiście zostało przełamane, mój bohater zaczął święcić triumfy. Powiem panu szczerze, może to będzie szokujące, ale, żeby napisać swój serial o Samochodziku przeczytałem wszystkie największe bestsellery dla młodzieży.
– Ile czasu panu to zajęło?
– Przeszło pół roku. Zresztą te bestsellery ja znałem. Przeczytałem je powtórnie i wypisałem to, co dla nich jest wspólne, a co je różni. Doszedłem do wniosku, że najpopularniejsze książki na światowej liście bestsellerów dla młodzieży mają pewien wspólny mianownik. Wzorując się na nim stworzyłem własną literaturę. Wiedziałem, że ona będzie powszechna. Widzi pan, jaki jest skutek. Światowa literatura właściwie nie zna dwunastotomowego serialu dla młodzieży z jednym bohaterem. W Polsce niejaki Zbigniew Nienacki stworzył coś, co jest w skali światowej nie znane! I czy za to chociaż otrzymałem jakiekolwiek podziękowanie?
– Myślę, że mógłby powstać kolejny tom Samochodzika, chociażby po to by miał pan z czego żyć…
– Nie. Przecież istnieje prawo przesytu. Ja jestem za mądrym człowiekiem i za wielkim pisarzem żeby napisać trzynasty tom „Pana Samochodzika”. Popularnym pisarzem był Dumas, ale napisał za dużo książek w pewnym gatunku. Nastąpił przesyt. Nie napiszę więcej „Samochodzików”. Dwanaście wystarczy. Tyle, żeby one były w ciągłym obiegu. Mam bardzo skromne wymagania życiowe. Wystarczy mi pieniędzy, które one przynoszą. Pieniądze w ogóle nie wchodzą w grę jako motyw mojej działalności twórczej. Raczej interesuje mnie przygoda, jaką jest wchodzenie w coraz to nowe rejony literatury. Odkrywanie nowych światów. Wrócę jeszcze do swojej biologiczno-społecznej koncepcji człowieka. Na to, abym mógł powiedzieć prawdę krytykom, musiałem być już popularnym pisarzem. Tę pierwszą prawdę wyłożyłem w „Uwodzicielu”. Była to polemika ze społeczną koncepcją na rzecz biologiczno-społecznej koncepcji człowieka. Już „Uwodziciel” wywołał wielki szok. Ale gdybym nie był tak popularnym pisarzem, jakim byłem dzięki „Samochodzikom”, nie odważyłbym się nigdy na rzucenie wyzwania literaturze i krytykom.
– Czym się to skończy?
– Nowe rejony literatury są do zdobycia. Literatura jest pełna białych plam. Weźmy teraz „Wielki las”…
– To jest ta ostatnia powieść, jeszcze nie wydrukowana?
– Tak. Drukuje się we fragmentach i już budzi oczywiście ataki, ponieważ tam także realizowana jest moja koncepcja literatury.
Powiem panu jaką wielką przygodą jest literatura. Przygodą były „Skiroławki” – to pan wie. Ale „Wielki las”?… Las w naszej literaturze zawsze pokazany jest jako coś sielankowego. Mamy opis lasu Weyssenhoffa, mamy „Puszczę jodłową” Żeromskiego. Las kryjący powstańców, las dobry, las piękny…
– A las Zbigniewa Nienackiego?
– Jest okropny. Jest uosobieniem zła. Jest to pierwsza potyczka z tradycją literacką – w samej koncepcji lasu. Druga – zastanowiłem się: wielki angielski pisarz Anthony Burges napisał książkę, o której nasi krytycy nie mają zielonego pojęcia, a Burges jest największym epikiem naszego stulecia. Otóż on napisał powieść, której bohaterem jest szpieg. Literatura szpiegowska, to literatura czwartego, piątego rzutu, tak zwana wagonowa. Zadałem sobie pytanie: Czy ciebie Zbigniewie stać na to, by z tego wagonowego gatunku uczynić to co zrobił Burges? Literaturę pierwszego rzutu! Myślę, że mi się to udało. Ale zabawa, jaką miałem, pisząc „Wielki las” jest dla mnie niezapomniana. Musiałem się uporać z gatunkiem, żeby go uszlachetnić. Musiałem się uporać z mitologią lasu itd…
– O czym piszą do pana czytelnicy?
– Tu są listy, które przyszły dzisiaj, ale one są schematyczne i nieciekawe. Weźmy sobie listy „skiroławkowe”. Oto fragment jednego z nich:
„Po zakończeniu ostatniej strony „Raz w roku w Skiroławkach” dosłownie z łzą w oku zdarzyło mi się, po raz pierwszy w życiu, chwycić za telefon i zadzwonić do ZLP z prośbą o podanie pańskiego adresu. Odczuwam taką straszną potrzebę napisania do pana. Dziękuję, nie tylko w swoim imieniu, ale w imieniu całej masy ludzi z mojego środowiska. Napisał pan tak cudowną ludzką i tak mądrą, dobrą książkę. Podczas czytania tej powieści przeszłam przez wszystkie stany emocjonalne, jakie są tylko możliwe. Jak cała masa ludzi marzyłam, aby napisać powieść. Pan mnie z tego wyleczył. Taka miała być moja powieść…”
Takich listów mam bardzo wiele. Ludzie piszą o tym, że odnajdują siebie. Swoje własne życie…
– A ile z tych listów było krytycznych?
– Ani jeden. Dostałem trzysta listów i żaden nie był krytyczny! Upadł jeszcze jeden mit: że Polska jest kołtuńska. Spodziewałem się, że będą listy z wymyślaniami etc. Nawet chciałem trzecie wydanie „Skiroławek” zacząć od zacytowania fragmentów takich listów. Tak, jak to zrobił Hrabal. Ale ja takich listów nie mam!!! A trudno robić wstęp z listów pochwalnych, bo to wygląda na jakiś sztuczny wybór. To smutne, ale właśnie felietoniści okazali się największymi kołtunami. A nie ludzie prości. Niedawno na spotkaniu z czytelnikami skarżyłem się, że mnie atakują, że cierpię biedny przez te ataki. Wtedy wstał facet i powiedział: „Co pan tu opowiada, że pan napisał straszną książkę? Ja jestem dorosłym człowiekiem i z tej książki nie dowiedziałem się niczego nowego, czego bym nie wiedział”. Zadam panu pytanie: Czy z mojej książki „Raz w roku w Skiroławkach” dowiedział się pan czegoś, czego pan jako dorosły nie wiedział o stosunkach między mężczyzną a kobietą?
– Chyba nie…
– No właśnie! Więc po co cały ten szum. Jeżeli wszyscy wiemy, to po co udajemy, że nie wiemy?
– Panie Zbigniewie, czy „Raz w roku w Skiroławkach” jest powieścią z kluczem? Czy na przykład pisarz Lubiński jest portretem autora?
– Nie. Jest to wprawdzie powieść z kluczem, ale z pisarzem nie utożsamiam się. Jestem w swoim postępowaniu, zachowaniu bliższy doktorowi Niegłowiczowi. Ale jest to powieść z kluczem, dlatego, że stanowi polemikę z naszą literaturą. Cytuję jej fragmenty, z których wyśmiewa się doktor Niegłowicz. Pisarz Lubiński jest reprezentantem całej polskiej literatury, ze swoją mitologią literacką, z pragnieniem napisania powieści zbójeckiej…
– I z czwartą żoną…
– I z czwartą żoną oczywiście. Kiedy pisarz Lubiński pisze, że: „brodawki miała skurczone chutliwie” – to jest fragment z książki Konwickiego, z której doktor Niegłowicz wyśmiewa się i powiada, że odwrotnie – brodawki u kobiety podnieconej podlegają erekcji. Wydłużają się o tyle i tyle, powiększają się o tyle i tyle. Pokazuje jak ta literatura polska jest głupia, nieprawdziwa.
Co krok ma pan polemikę z jakimś fragmentem czyjejś prozy. Pisząc to myślałem, że krytycy, recenzenci będą mieli wspaniałą zabawę…
– Zabawę w odgadywanie fragmentów…
– Tak, będą się wszyscy świetnie bawić. Tymczasem oni w ogóle tego nie zrozumieli. Nie zauważyli polemiki z Kirstem, Lenzem, Grassem, z Wiechertem. Zobaczyli goły zadek, a ten przesłonił im cały świat. Czytelnicy czytają chyba więcej, niż nasi krytycy i recenzenci i odnaleźli te fragmenty. Bardzo ich bawił fragment jak pisarz Lubiński „zbójował” w czterech językach. Znaleźli nawet, skąd to jest wzięte.
Człowiek ma różne zapotrzebowania psychiczne. Lecz czytelnicy dorośli chcą być traktowani jak ludzie dorośli, a nie jak mali chłopcy, którym się wykropkowuje określone sytuacje. Chcą być traktowani poważnie. I dla tych czytelników piszę swoje książki.
– A jakiej książki Zbigniew Nienacki nigdy nie napisze?
– Nigdy nie napiszę książki, w której byłby tani sentymentalizm. Nie napiszę „wyciskacza łez”. Ja piszę książki drapieżne, które aż bolą – tak są ostre. Chciałbym, aby one pomagały ludziom żyć.
– Jak to się stało, że został pan pisarzem?
– Myślę, że pisarzem chciałem być od dziecka. Lubiłem opowiadać jakieś niestworzone historie swoim braciom. Moja matka była utalentowaną polonistką. Nigdy nie zrealizowała swoich próbek literackich. Nigdy nic nie wydrukowała. Ona mnie wychowała w tym kierunku, żebym został pisarzem. Potem niestety miałem kłopoty. Pierwsza moja książka została zatrzymana w druku. Po maturze byłem wychowawcą w Domu Dziecka. Z tych doświadczeń napisałem książkę dla młodzieży. Niestety, był to okres błędów i wypaczeń. Zabroniono mi druku. Zabroniono mi dalszych studiów… Studiowałem w Łodzi w Wyższej Szkole Filmowej. Te przykre doświadczenia, które już dawno minęły, a których jedynym śladem jest mój pseudonim literacki, (bo Zbigniew Nienacki jest tylko moim pseudonimem) uczyniły mnie człowiekiem bardzo zahartowanym. Mimo tych ataków na mnie, trzymam się dobrze i wcale to nie przeszkadza w mojej twórczości. Kondycja mi dopisuje. Odgryzam się. Też ostro atakuję…
– Złośliwi twierdzą, że do „Polityki” sam pan wysłał fragmenty „Skiroławek”?
– Tak twierdzą złośliwi. Oczywiście jest to nieprawda.
– Co robi pańska żona?
– Zajmuje poważne stanowisko w kinematografii. Jest dużą indywidualnością, a czasami nawet w telewizji można ją zobaczyć. Niedawno czytałem wywiad przeprowadzony z nią w „Kobiecie i Życiu”.
– Nie zdradzi pan tajemnicy, jak się nazywa pańska żona?
– Nie. Dlatego, że może nie życzyłaby sobie tego. Może to by jej przeszkadzało w pracy?
– Żona pracuje daleko, w stolicy…
– Tak, ale przecież kontaktujemy się codziennie telefonicznie. Ona ma pracę, która wymaga ciągłych wyjazdów, podróży. Poza tym wytwórnie filmowe, niestety są w Łodzi, a nie w Jerzwałdzie… Jesteśmy nowoczesnym małżeństwem. Każde z nas realizuje swoje plany życiowe. Uważam, że pisarz nie powinien kobiecie, z którą żyje, zabierać osobowości. Ona jest pierwszą, bardzo uważną czytelniczką moich książek. Mam duże zaufanie do jej gustu literackiego. Słucham jej wielu rad. Choć oczywiście przede wszystkim polegam na własnej wiedzy i intuicji.
– Drugim pańskim „doradcą literackim” jest syn?
– Tak. Jest lekarzem z drugim stopniem specjalizacji i chyba dobrym fachowcem. Często, szczególnie w moich początkowych książkach, wyśmiewał różne moje próby literackie, które były niezgodne z jego wiedzą o człowieku. Jego wpływ na mnie widać wyraźnie…
– Chociażby w postaci doktora Niegłowicza w „Skiroławkach”?
– To właśnie on mi mówił: słuchaj ojciec! Tylu lekarzy występuje w polskiej literaturze. Ale przecież lekarz, to nie tylko tytuł przywiązany do bohatera. Ty pokaż, jak współczesny lekarz leczy. Pokaż go w pracy. I pokazałem. W mojej książce opisałem po raz pierwszy, jak przebiega badanie ginekologiczne.
– Dlaczego opisał pan pracę ginekologa a nie na przykład chirurga?
– Bohaterką książki jest Justyna, która nie może zajść w ciążę. To jakie badanie ma przeprowadzić lekarz! Może miał jej, jak to jest w naszych powieściach, czy filmach, przepłukiwać uszy!? Tego wymagała literacka koncepcja książki. Nad sceną, w której doktor bada Justynę, pracowałem chyba z pół roku. Najpierw musiałem mieć fachowy opis takiego badania. Potem z tego zrobić literaturę. Jak to zrobiłem, to syn i jego koledzy wyśmiewali mnie, że to jest niedokładne. Musiałem przerabiać. Strasznie nad tą sceną pracowałem.
– Jakim człowiekiem jest pański syn?
– Trudno mi go oceniać. Tak jak i dla mnie, dla niego ważne jest to, co robi. Nauczyłem go szacunku dla pracy, dla wykonywanego zawodu. Jeżeli cokolwiek robi, to musi robić to dobrze.
– Żadnego amatorstwa…
– Żadnego amatorstwa. Ceni się tylko zawodowstwo. On ciągle czyta, dokształca się. Gdzieś jeździ w świat, po to, żeby w szpitalach zdobywać nową wiedzę, którą potem tutaj przekazuje. Tak jak ja ciągle czytam, koresponduję z pisarzami i wyjeżdżam po to, by doświadczenia innych przenosić na nasz grunt. Uczyniłem go również twardym człowiekiem, który chce cieszyć się społecznym szacunkiem. Jestem z niego dumny. Tak jak on jest chyba dumny ze mnie. Pracuje w wielkim szpitalu. Często do mnie przyjeżdża…
– Tu w Jerzwałdzie został pan sam. Z psami i maszyną do pisania.
– Tego właśnie szukałem. Ja do pisania potrzebuję absolutnej izolacji, samotności, ciszy. Nie może grać nawet radio. Poza tym ja mam strasznie dużo lektur do czytania. Nie mogę prowadzić życia towarzyskiego.
– No właśnie. Jak wygląda powszedni dzień Zbigniewa Nienackiego?
– Rano wstaję. Rozpalam w piecach. Potem biorę się do pisania. Pracuję dwie, trzy godziny. A później czytam lektury, nie tylko powieści, ale i książki naukowe. Książki, które dostaję z całego świata, które przysyła mi syn. Książki o człowieku. Z różnych zresztą dziedzin czytam. Ostatnio sporo o historii. Moja nowa książka znowu jest wielką przygodą. Proszę sobie wyobrazić Nienackiego, który pisze o tym, jak powstało państwo polskie. Książka będzie nosiła tytuł „Ja, Dago”. Napiszę ją w modnym gatunku fantasy. Ten gatunek chcę uszlachetnić, zrobić z niego literaturę. My takiej literatury w ogóle nie mamy. Oczywiście będę miał przeciwników, ale mnie pasjonuje przygoda, jaką jest literatura! Skoro motywem działania pisarza nie są pieniądze, skoro motywem działania nie jest sława, bo sławę i pieniądze już mam, to jedynym motywem, który zmusza do tego, żeby siadać i pisać, czytać i ciągle się kształcić, musi być przygoda. Walka z samym sobą. Czy potrafisz, czy zdołasz przetworzyć to w utwór literacki? I ta walka z samym sobą wypełnia całe moje życie.
– Żyje pan w swoim, własnym świecie…
– Tak. Jest to świat, jak pan widzi za oknem, jezior, rudych trzcin, które podchodzą pod dom, lasu… To może śmieszne, ale czasami mam wrażenie, że żyją wokół mnie, na tych bagnach, jakieś kłobuki, duchy, które do mnie przychodzą, siadają ze mną przy kominku i podsuwają pomysły. Bardzo kocham ten świat, który mnie otacza i po prostu chyba przenika on do mojej twórczości. A poza tym, jednak jestem coś winien swoim młodym czytelnikom. W końcu wychowałem całe pokolenia na „Samochodzikach”. Ci ludzie są już dorośli. Przyjeżdżają do mnie z dziećmi, zaczynają opowiadać o swoich kłopotach i żądają ode mnie odpowiedzi. Tę odpowiedź muszę im dać! Dlatego teraz piszę książki dla dorosłych. Ale jeżeli mam być tak uczciwy, jak byłem w „Samochodzikach”, to chcę nim być do końca. Chcę im bez wykropkowania, bez niedomówień mówić o świecie, o życiu, o konfliktach, z którymi się spotykają. Przede wszystkim cenię w człowieku uczciwość. Uważam, że jestem uczciwy w „Samochodzikach”. Jestem uczciwy w książkach dla dorosłych. Niech mówią o mnie, co chcą, ja tej swojej uczciwości będę bronił. Nie będę czytelników zwodził na manowce. Wmawiał, że czarne jest białe.
Moją dewizą literacką są słowa wielkiego pisarza amerykańskiego Normana Mailera. Otóż powiedział on: pisz tak, aby to, co piszesz ciebie samego przerażało.
– Dziękuję za rozmowę.
To chyba mój ulubiony wywiad z Nienackim, z ulubioną kwestią:)
„Ja się uważam za pisarza bardzo wielkiego. Skromna powinna być zakonnica, panienka z dobrego domu. Pisarz nie musi być skromny.”
Generalnie to Nienacki był dość monotematyczny w tych wywiadach. Ciągle pełen pretensji do środowiska literackiego i krytyką.
Mirku, masz duże zacięcie w przekopywaniu archiwów więc może uda ci się znaleźć ten wywiad z Nowicką w Kobiecie i życiu. Może być ciekawe, wszak bardzo mało o niej wiemy.
Wybrałem ten wywiad bo zasługuje na przypomnienie. To już ponad 37 lat minęło od tej rozmowy. Ireneusz Iwański solidnie przygotował się do tego spotkania. Gdyby tak jeszcze odnalazł się ten godzinny, foniczny zapis ich rozmowy wyemitowanej 8 grudnia 1985 roku w programie 1 PR. Godzina to sporo. Może zachowała się gdzieś w archiwach Polskie Radia ?
Może to kiedyś zdigitalizują.