You are currently viewing <strong>Tamara Machiejak (Maczejak) przetłumaczyła powieść Zbigniewa Nienackiego na język rosyjski.</strong>

Tamara Machiejak (Maczejak) przetłumaczyła powieść Zbigniewa Nienackiego na język rosyjski.

Pierwsza oficjalna publikacja w tym  języku – ze skrótami ukazała się w czasopiśmie „Puls”, w nr 1-12 1991, nr 1, 2, 7-12 1992 i nr 1, 2, 4 1993.

Równolegle w tym samym piśmie  ukazał się  obszerny wywiad z pisarzem. Тамара Мачеяк – Интервью со Збигневом Ненацким о романе „Раз год в Скиролавках”

Na rosyjskich portalach czytelniczych książki Nienackiego dostają maximum gwiazdek. Są też obszerne recenzje czytelników.

Oto wywiad z Nienackim w oryginale:

https://fantlab.ru/article1334

oto tenże wywiad w tłumaczeniu na język polski:

        Ani nazwisko – Zbigniew Nienacki, ani tytuł książki, o której mowa, „Raz w roku w Skiroławkach” dzisiaj jeszcze nic nam nie mówią. Ale wierzę, że najdalej w ciągu roku zarówno autor i jego powieść będą u nas tak sławni, jak w Polsce. Gdy tam wydano tę książkę, czytelnicy szybko podzielili się na dwa obozy: jedni powiedzieli, że to pornografia, drudzy, że to bardzo moralne dzieło, a erotyka… no cóż, erotyka to bardzo ważny element życia dorosłego człowieka.
        Ciekawe, że po stronie tych drugich opowiedział się kościół, który w Polsce odgrywa niepoślednią rolę w kształtowaniu opinii publicznej. Przyznano, że książka pokazuje obrzydliwość grzechu, ale ludzie podnoszą się z upadku i wracają do miłosierdzia wiary. Kardynał Glemp, głowa polskiego kościoła katolickiego, powiedział w swoim czasie: „Nie ma drugiej takiej książki, w której byłby tak dobrze przedstawiony ksiądz. Ale że autor jest po części komunistą, nie będziemy więc książki ani krytykować, ani propagować.”.
        A oto jak odniosła się do powieści zwykła mieszkanka wsi, w której na co dzień mieszka autor. Staruszka, która w ogóle nie czyta książek, przeczytawszy pierwszy tom wykrzyknęła: „To świństwo! Szybko dajcie mi drugi tom!”
        Mnie podarowano tę książkę przed pięciu laty i przeczytawszy, zaczęłam powoli tłumaczyć ją dla przyjemności własnej i przyjaciół. O tym, żeby ją opublikować nie było w ogóle mowy. Jak się okazało, żaden trud nie jest nadaremny. Nasze kolegium redakcyjne postanowiło wydać przekład pierwszego tomu w bieżącym, a drugiego w następnym roku. Autor wyraził na to zgodę, polscy koledzy, dzięki im za to, umówili nas na spotkanie. I oto jedziemy do Nienackiego, do wsi Jerzwałd, trzysta pięćdziesiąt kilometrów od Warszawy. Dom pisarza stoi nad brzegiem jeziora, a na podwórku czerwona Toyota. A oto i on sam, wychodzi na ganek i prowadzi do swojej pracowni. Wszystko strasznie znajome ze „Skiroławek”, od widoku z okna, do dywanu z owczej skóry na podłodze. Wszystkie stoły, krzesła, parapet, zawalone są dopiero co przysłanymi autorskimi egzemplarzami książek, od dziecięcych, przygodowych do „Uwodziciela”. Opasły tom „Skiroławek”, szóste, ostatnie wydanie. Jest też rosyjskojęzyczny egzemplarz jakiejś pirackiej firmy, która bez pozwolenia wydała powieści Nienackiego. Na ścianie pistolet, w progu szczerzą kły i powarkują, nie mając odwagi wejść i przestępując z nogi na nogę, dwa ogromne dogi. Tak, kiedy bogaty człowiek mieszka w takiej głuszy, nie ma się co dziwić…
        Przegadaliśmy pięć godzin, do zmroku. Przed wami w wielkim skrócie jest opis przebiegu tej rozmowy. Pominęłam większość swoich pytań, zostawiając niezbędne minimum.
Tamara Macziejak, tłumacz książki.

Wywiad z autorem

        „Pisałem swoją powieść w czasie stanu wojennego w Polsce, kiedy ludzie byli zmęczeni polityką, a na sklepowych półkach stał tylko ocet”.

Z. Nienacki

        Z. N.: Jak powstała powieść? Niedaleko mojego domu nocą zabili dziewczynę. Przyjechała milicja. Stwierdzili morderstwo na tle seksualnym. Zaczęli rozpytywać wszystkich mieszkańców wsi, przyszli i do mnie. Pułkownik mówi:
        „- Tego, kto kradnie kury, trzeba szukać w kurniku. A tego, kto morduje na tle seksualnym, trzeba szukać badając życie intymne ludzi. Ale my nie jesteśmy w stanie tego dokonać, dlatego, że ludzie najczęściej nie mówią prawdy. Dziewczyny, na przykład, mówią, że one jeszcze w ogóle nikogo nie miały, dlatego o tym, kto to taki, nie mają pojęcia. O, gdyby można by było uchylać dachy domów i podglądać jak kto mieszka…”
        Milicja pojechała, a ja zrozumiałem, że jako pisarz, mogę uchylić te dachy. W swojej wyobraźni mogę stworzyć taką wieś, taką sytuację i w końcu znaleźć morderców. Właśnie temu celowi służy w książce erotyka. To – nie dla zwiększenia objętości, nie dla upiększenia i nie dlatego, żeby mieć więcej czytelników – ja i tak cieszę się popularnością i nie dla pieniędzy – mam ich wystarczająco dużo. Erotyka to element śledztwa, jej nie wolno z książki wyrzucić. Jedna starsza pani, cenzor z wydawnictwa w Olsztynie, chciała z książki wykreślić chociaż jedno słowo i nie dała rady, dlatego, że każde z nich mogło być kluczem do rozwiązania zagadki: kto zabił? Zgłębiamy życie seksualne ludzi i sprawdzamy: czy ten mógł zabić, czy nie. A tamten?
        Sam byłem rozczarowany reakcją na książkę. Liczyłem, że zasadnicze spory będą się toczyły wokół prawa i sprawiedliwości. Prawo uniewinnia przestępcę, dlatego, że nie można mu udowodnić winy, a wioska potrzebuje, żeby sprawiedliwość zatriumfowała. Przestępca też ma swoje wyobrażenie sprawiedliwości. Wszystko to uszło uwagi czytelnika i krytyki. Za to erotyka zainteresowała wszystkich, szczególnie mniej kulturalnych ludzi.
        Wychowałem się w rodzinie lekarskiej. Dziadek, ojciec, bracia, teraz syn i synowa, wszyscy są lekarzami. Ja podzielam ich przekonanie, że człowiek to istota biologiczno-społeczna, a nie tylko społeczna. Kiedyś ojciec zapytał mnie, co robię. Odpowiedziałem:
        – Czytam „Annę Kareninę”.
        – O, to bardzo mądra książka. I co z niej zrozumiałeś?
        – Zrozumiałem, że kobieta znalazła się w tragicznej sytuacji i popełniła samobójstwo.
        – No, to znaczy, że będziesz złym pisarzem.
        – Dlaczego?
        – Dlatego, że nie znasz mechanizmów ludzkiego ciała.
        A ojciec doskonale znał literaturę, był starym humanistą.
        – Zbyszku, ty nie zauważyłeś, że na stronie czterdziestej wspomina się o tym, że Annę boli głowa i ona zażywa opium. To znaczy, że była narkomanką. Na dworcu okazało się, że nie miała przy sobie ani szczypty opium. Miała kryzys psychiczny, depresję. Cha, Cha, Zbyszku, jeśliby wszystkie kobiety, które zostały porzucone przez kochanków i którym odebrano dzieci, kończyły z sobą, niewiele by kobiet zostało. Nie bądź głupi, przeczytaj książkę jeszcze raz. Tołstoj był wielkim pisarzem, on wszystko dokładnie opisał.
        Wychowywałem się w domu, gdzie moje pisarstwo było przedmiotem drwin. Współcześni pisarze budzili współczucie, dlatego, że oni nie znali medycyny. Inna sprawa, to książka dawnego autora. Na przykład Szekspir. U niego Juliusz Cezar mówi do Antoniusza: „Otaczaj się ludźmi tłustymi, łysymi, którzy nie cierpią na bezsenność”. Trzysta lat przed Kretschmerem, Szekspir wiedział, że typ człowieka, jego budowa anatomiczna warunkuje jego charakter i powodzenie w życiu. Lekarze o tym wiedzą.
        Pierwsza moja powieść, za którą ojciec mnie wyśmiał miała tytuł „Zagadkowa dziewczyna”. Bohater poznaje dziewczynę, bawią się, całują i raptem niespodziewanie, kiedy on spóźnia się na spotkanie w kawiarni o trzy minuty, ona robi mu awanturę i zrywa z nim na zawsze. Po trzech dniach, podczas spotkania, znowu cieszy się, zaprasza do siebie, jakby nic się nie stało. Przeczytałem tę powieść na głos ojcu i braciom. Ojciec zaśmiał się i powiedział: „Nie będzie z ciebie pisarza, idź studiować medycynę. Cóż to za zagadkowa dziewczyna? Ona miała miesiączkę. Kobieta przed miesiączką zachowuje się inaczej. W przeddzień była rozdrażniona, wywołała skandal w kawiarni, a później jej przeszło i poczuła ulgę.

        T. M.: Zapewne z tego powodu kobietom trudniej być na kierowniczych stanowiskach?

        Z. N.: Całkiem możliwe. Moja żona jest dyrektorem wytwórni filmowej w Łodzi i ona zna osobliwości swojej fizjologii, rozumie: dzisiaj muszę być uprzejma dla swojej sekretarki, a wezwanego dyrektora, nie zrugać od progu, ale postarać się być łagodną. A zwykła kobieta mówi: „Panie pisarzu, dzisiaj poszłam do sklepu i ze wszystkimi pokłóciłam się.” Ona nie rozumie, co się z nią dzieje.
        My nie możemy rozstać się z określonymi poglądami, nieustannie powtarzamy, że pozycję człowieka wyznacza jego przynależność do określonej klasy społecznej. Lecz moja rodzina uczyła mnie, że inaczej reaguje na to samo, na przykład dyrektor, który ma wrzód na dwunastnicy, inaczej zdrowy i krzepki, inaczej człowiek niskiego wzrostu, a inaczej wysoki.
        Socjaliści przekonują, że najważniejsze jest wychowanie. Ale przecież i genetyka powodzenie człowieka uzależnia od niego. Znam przykład: w rodzinie, gdzie matka i trzy córki – kurwy, a ojciec – złodziej, rodzi się czwarta córka, która żywi wstręt do rozpusty. Jak mówił mój ojciec, wychowanie to dwadzieścia procent. Kiedy krótkowidz wkłada okulary nie przestaje być krótkowidzem. Okulary pozwalają mu czytać, pisać, prowadzić samochód. Wychowanie to takie okulary. Ale najważniejsze jest to, jak się u ciebie ułożyły geny. Tak uważają syn i synowa, oni teraz pracują w Szwecji, są wybitnymi specjalistami i kiedy przyjeżdżają tutaj, opowiadają o najnowszych zdobyczach nauki.
        I tak, wychowany w takiej rodzinie, już jako popularny autor powieści dla młodzieży, postanowiłem się zbuntować. Byłem już bogaty, mogłem wszystko lekceważyć, postanowiłem rozprawić się z cała literaturą, ze wszystkimi bohaterami książek. Zacząłem korespondować z wybitnymi polskimi psychiatrami – ojciec w tym czasie już nie żył. Zadawałem psychiatrom pytanie: co by było na przykład, gdyby do ich kliniki przywieźli Don Kichota? Człowieka, który chce uwolnić świat od czarownika Merlina, walczy z wiatrakami? Jego historia choroby to czterotomowa powieść Cervantesa. Psychiatrzy są jak dzieci. Odpowiedzieli mi, że Don Kichot chorował na psychozę maniakalno-depresyjną. Miał słabe libido, Dulcynea zdawała się mu najpiękniejszą kobietą na świecie. Miał napady depresji na przemian z żądzą działania. Często chorował, miewał urojenia. Dlaczego nazywali go Rycerzem Smętnego Oblicza? Przyjedźcie do kliniki w Gdańsku, tam zobaczycie pacjentów z taką diagnozą z charakterystyczną „fałdą smutku” na twarzy. Psychiatrzy zaczęli spierać się między sobą, na jakie choroby z punktu widzenia współczesnej medycyny cierpieli bohaterowie Dostojewskiego, Tołstoja, na podstawie tego, co o nich pisano. I w ten sposób powstała moja pierwsza książka „Uwodziciel”, wstęp do „Skiroławek”. Tam występuje doktor Jorg i w jego klinice przebywają bohaterowie wspaniałych powieści.
        U Raskolnikowa, według lekarzy, występowała pomroczność jasna. Opowiada on o swoich halucynacjach, stanach pomrocznych. Takie objawy to wielka rzadkość w psychiatrii. Może was to nuży, ale ten człowiek postępował w czasie napadów pomroczności przeciwko swojej naturze. Nieświadomie. Potwierdza to nauka o komórkach nerwowych. Raskolnikow nie był przestępcą. Poszedł zabić staruchę, ale zwróćcie uwagę – w chwili zabójstwa stracił już poczucie świadomości, nie wiedział co robi. Potem długo spał – wszyscy się z tym zgadzają. Był człowiekiem rzetelnym. Zabił staruchę i odniósł siekierę na swoje miejsce do stróżówki.
        Dlaczego dawni pisarze pisali o ludziach psychicznie chorych? Dlatego, że oni okazywali się być bardziej interesującymi. Chociaż granica, która oddziela normalnego od chorego psychicznie jest bardzo umowna. Wielcy pisarze zawsze wychodzą zwycięsko z psychoanalizy, dlatego, że oni piszą prawdę o tych ludziach. A młodzi przegrywają, dlatego, że biorą swoich bohaterów nie z życia, tylko ich wymyślają. Ci bohaterowie to symulanci. Wielki pisarz zawsze jest dokładny. Na przykład „Cierpienia młodego Wertera”. Medycyna nie zna niczego takiego, jak samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości. Oto praca „Psychiatria kliniczna” wielkiego polskiego psychiatry Tadeusza Glikiewicza. Proszę poszukać, co on pisze o „amor infelix” – o nieszczęśliwej miłości. Mnie interesuje tylko nauka. Z tej książki dowiedziałem się, że nie istnieją samobójstwa popełniane z powodu nieszczęśliwej miłości. To się zdarza tylko na tle choroby psychicznej. Ona rozwija się i wystarczy byle pretekst, może to być również nieszczęśliwa miłość.

        T. M.: A jak z niepełnoletnimi? Oni jeszcze młodzi…

        Z. N.: U nich cały bukiet różnych chorób. Najczęściej przebiegają bezobjawowo, nawet schizofrenia. Dziewczyna może skończyć z sobą i przez dwójki. Ale jeśli prześledzicie życie tej dziewczyny, to zauważycie: nie wszystko było w porządku. Idzie kulawy i wciąż potyka się o kamienie. I co? Kamienie są temu winne? Nie, kalectwo. U was psychiatria jest słabo rozwinięta. W Polsce bardzo dobrze. Nasi psychiatrzy mówią, że jeżeli instynkt śmierci u człowieka jest silniejszy od instynktu życia, należy podejrzewać chorobę psychiczną.
        Ogólnie mówiąc, chcę wam pokazać, jak ja pracuję. Na przykład, pytają mnie skąd ja tak dobrze znam kobiety? Ile może być kobiet w życiu człowieka? Sześć, siedem? A może i dwa tysiące, jak u Salomona? U mnie też. Ile z nich można znać dokładnie? Nie każda chce opowiadać o tym, co przeżyła. A ja jestem współczesnym pisarzem, ja wiem, że na świecie istnieje nauka. Na przykład książka Lepporta „Życie seksualne kobiety” wydana po niemiecku. Trzy tysiące kobiet w wieku od 14 do 74 lat opowiadają o swoim życiu intymnym. I tu ja szukam postaci do moich książek. Własne doświadczenie jest mi niepotrzebne, ja mu nie wierzę. Spotykałem dziewczyny, które nie mówiły mi prawdy. A tu zebrano anonimowe ankiety. Potrzebna mi nauka, żeby pisać książki prawdziwe. Chociaż nie wszyscy czytelnicy pragną prawdy.

        T. M.: Czy pan wyobraża sobie swoich czytelników? Jacy to ludzie?

        Z. N.: Bardzo różni. Od bardzo młodych, dla których przeznaczone są moje książki przygodowe, do dorosłych. Dostaję bardzo dużo listów. Na przykład bardzo charakterystyczny: „Zawsze nałogowo czytałam Pana książki, jest Pan najlepszym pisarzem mojej młodości. Myślę, że nie jestem jeszcze stara, mam 27 lat, studiuję w Akademii Medycznej. Wypadałoby się przedstawić. Nazywam się Marta Mankowicz. Akurat kupiłam dwunasty tom „Przygód Pana Samochodzika”. Dawno już chciałam podziękować Panu za ten cykl, wiele lat temu, kiedy pierwszy raz poznałam pana Tomasza i jego przygody. Książki były tak ciekawe, że czytałam je nocami przy świetle latarki pod kołdrą. Jestem prostym człowiekiem i nie mogę dokładnie stwierdzić, dlaczego tak przywiązałam się do tych książek. Są dla mnie ucieczką od moich problemów. W tym roku znalazłam się w szpitalu i przebywałam w nim tak długo, że mogło to zbrzydnąć. Właśnie wtedy powróciłam do przygód pana Tomasza. Razem z mężem przeczytaliśmy dużo pańskich książek, również dla dorosłych, które są całkiem inne, niestety prawdziwe”.
        Co powiecie o tej pani? Ona nie chce „Uwodziciela”, nie chce „Skiroławek”, dlatego, że one niestety są prawdziwe. Ona pragnie ucieczki od prawdy. Ale przecież pan Tomasz Samochodzik, zawsze był gentelmenem, zawsze był miły, grzeczny, uprzejmy. Nie wiedział co to seks. A prawda jest okrutna. Oto pytanie: dla kogo my piszemy książki, dla tych, którzy pragną prawdy, czy dla tych którzy wolą bajki? Jeśli my dzisiaj chcemy wszystko zwalić na dziadka Marksa, to chociaż jedno możemy mu przyznać: on powiedział, że prawda to rzecz subiektywna. Każdy patrzy na to samo w różny sposób. Czytelnik wie, że wszystkie te przygody to fikcja literacka, ale on pragnie bajek, prosi o trzynastego „Pana Samochodzika”. A ja więcej nie chcę, zbuntowałem się i chcę pisać prawdę.

        T. M.: I „Samochodzika” więcej nie będzie?

        Z. N.: Nie, trzynastego tomu „Samochodzika” nie będzie. Znajdę czytelników, którzy chcą prawdy. „Skiroławki” – to książka dla inteligentnego czytelnika. Inny niewiele w niej znajdzie – sensację, erotykę. Po prostu erotyki dzisiaj nie da się sprzedać. Pornograficzne książki i czasopisma leżą w kioskach i nikt ich nie kupuje. A „Skiroławki” dobrze się sprzedają. Wyszło już szóste wydanie. To znaczy, że są czytelnicy, którym potrzebna jest prawda. Teraz będę pisał książki dla nich.
        Zresztą literaturę dla dorosłych oddzielam od literatury dziecięcej. W literaturze dziecięcej powinno być dużo przygód, powinna być pisana zupełnie innym językiem, nie ma w niej miejsca na wulgarność. Psychiatrzy powiedzieli mi, niestety, jaka jest przyczyna powodzenia książek przygodowych. Oni mówią, że dziewczęta i chłopcy, a szczególnie dziewczęta, przygody i w ogóle silne dramatyczne sytuacje przeżywają seksualnie, to bywa przyczyną ich pierwszego orgazmu. Dlaczego książki przeczytane w dzieciństwie, tak dobrze pamiętamy? To proste, ale jeśli pani byłaby pedagogiem, teraz zarzuciłaby mi pani, że ja jestem tym człowiekiem, który stymuluje seksualnie dziewczęta swoimi jakoby niewinnymi przygodami pana Samochodzika. Ale przecież dokładnie tak jest, że przyjmuje się książki Reeda, Dumasa. Psychiatrzy dawno to zauważyli i stwierdzają: to bardzo dobrze. Niech dziewczyna przeżywa swoje pierwsze seksualne odczucia w taki sposób, zamiast szukać przygód w realnym świecie.

        T. M.: Ale „Skiroławki” – chociaż jest książką dla dorosłych, też jest częściowo bajką. Kłobuk jest istotą mityczną, według mnie jest czymś w rodzaju symbolu stopniowo wymierającej kultury. Umrze Makuchowa i wszyscy zapomną o tym, że na Mazurach była taka legenda.

        Z. N.: Wymierająca kultura… W „Skiroławkach” jest jeszcze jeden wątek. Na tych ziemiach urodziło się wielu znakomitych niemieckich pisarzy. Kiedyś spotkaliśmy się w Berlinie z Zygfrydem Lenzem i on mnie zapytał: co dzieje się na Mazurach? Ja mu powiedziałem: „Odpowiem ci książką”. W „Skiroławkach” są aluzje do książek Lenza i innych niemieckich pisarzy. Na przykład, kiedy opisuję jak nauczyciel Herman Kowalik wysila się tocząc do domu tatarski kamień, to aluzja do powieści „Muzeum Narodowe” Lenza. Tam też jest postać o imieniu Rogala, który cały czas toczy ów tatarski kamień. „Skiroławki” napisałem również dlatego, żeby odpowiedzieć Lenzowi: oto co dzieje dzisiaj na Mazurach, tutaj wszystko rozleciało się, nie została żadna ludowa kultura.

        T. M.: To znaczy, że pan tutejsze legendy zna nie od miejscowej ludności?

        Z. N.: Nie, oto książka – „Obyczaje, obrzędy i wierzenia mieszkańców Mazur i Warmii”. Proszę otworzyć ją na sto piątej stronie – tam znajdzie pani wszystko o Kłobuku.

        T. M.: Dlaczego przesiedlił się pan do takiej głuszy?

        Z. N.: Chociaż z pochodzenia jestem Łodzianinem, nie lubię miasta. Później to była ucieczka polityczna. Moja żona jest Żydówką, jako dziecko wywieziono ją w czasie wojny do Związku Radzieckiego. Dwa lata przed odejściem Gomułki było wystąpienie przeciwko jego władzy. Przypisano to intrygom syjonistów rozpoczęła się nagonka na Żydów. Nie mogłem się opowiedzieć po żadnej ze stron i postanowiłem wyjechać.

        T. M.: I od tego czasu nie zajmuje się pan polityką?

        Z. N.: Nie. Mam przyjaciół i w „Solidarności” i wśród komunistów. W moich książkach także nie ma polityki. Sam byłem członkiem PZPR, ale to długa historia.
        W latach 1950-1951 studiowałem w Moskwie na Wszechzwiązkowym Państwowym Instytucie Kinematografii. Do tej pory pamiętam: mieszkałem przy ulicy Zacep 43 w mieszkaniu nr 4. W każda sobotę nasza ambasada urządzała „polowanie na czarownice”. Wzywali po kolei studentów-Polaków i pytali: masz jakieś wątpliwości? Przypuszczano, że Polak przyzwyczajony do życia w innych realiach musi przeżyć szok w Związku Radzieckim. Niech się do tego przyzna, kolektyw mu pomoże. (Ale częściej takich wysyłano z powrotem do Polski.) A jeśli ukrywa – to znaczy że nie jest szczery.
        A ja żadnych wątpliwości nie miałem. Byłem komunistą, rozumiałem powojenne trudności waszego narodu, oglądałem rzeczy tragiczne. I wszędzie miałem przyjaciół. Ale jedna kurwa, dzisiaj czołowa opozycjonistka, gdy ją zapytali, czy zna takich, którzy mają wątpliwości, odpowiedziała: „Nienacki, kiedy był ze mną w Muzeum Sztuki Zachodnioeuropejskiejskiej, powiedział, że rozumie obraz Picassa”. Rzeczywiście, mówiłem jej, że rozkład świata na elementy w obrazach Picassa przypomina mi rozbitą w drobny mak rzeczywistość. W sobotę wezwali mnie do ambasady. Po pierwsze, nie poszedłem, usprawiedliwiając się chorobą, po drugie… Tę panią już wysłano do Polski. Pomyślałem: nie będę kłamał, nie będę nikogo obmawiał. Poszedłem do NKWD poprosiłem o wizę do Polski. Powiedziałem, że mam gruźlicę. Dziwnie łatwo dali mi wizę. Później kierownictwo Wszechzwiązkowego Państwowego Instytutu Kinematografii zwróciło się do Komitetu Centralnego partii: dlaczego najlepszych studentów Polaków odsyłają do Polski, nie pozwalają skończyć studiów? Wówczas zatrzymano fale odsyłania Polaków do Polski. W Polsce powinna w tym czasie ukazać się moja pierwsza książka „Chłopcy”. Wydanie zostało wstrzymane. Wezwali mnie Tadeusz Konwicki i Kazimierz Brandys i mówią: „Miałeś wielkie szczęście studiować w ZSRR, ale tego nie doceniłeś. Nigdy już nie pozwolimy ci nic opublikować”. Oni byli w kierownictwie Związku Literatów Polskich, wówczas stalinowcy, a dzisiaj opozycjoniści. Teraz jestem w rozterce; ci, którzy nie pozwalali mi wówczas wydawać dzisiaj są w opozycji, a ja jestem komunistą? Jak to ocenić? Jak oni wystąpili z partii, ja z nienawiści do nich do partii się zapisałem; jeśli partia oczyściła się z takich, jak oni, ja mogę do niej wstąpić.
        Mam w Moskwie mnóstwo przyjaciół, przyjeżdżając do was rozmawiam po rosyjsku. W największym rozkwicie „Solidarności” napisałem artykuł, w którym pozytywnie wypowiedziałem się o rosyjskich pisarzach, o Rosji. Napisałem, że Rosjanie nigdy nic złego mi nie zrobili. Krzywdę robili Polacy, którzy chcieli być lepszymi stalinowcami niż sami stalinowcy. Byłem w Kaliningradzie, na Dalekim Wschodzie i jakich głupot by nie wypisywali, nie zmieni to mojego zdania o Rosji. Nigdy nie dawałem się wciągnąć w żadną antyradziecką czy antyrosyjską kampanię. Na zjeździe w Mongolii spotkałem się z Proskurinem, opowiedział mi o politycznym zwycięstwie Związku Literatów. To mnie nie dotyczy. Można nienawidzić NKWD za mord w Katyniu, można nienawidzić KGB. Ale naród… Moja żona wychowała się w Rosji pomiędzy Rosjanami. Żywiła się kukurydzą i burakami cukrowymi. I przeżyła. W Polsce by jej się to mimo wszystko nie udało…

Dodaj komentarz