W 1990 roku pojawiło się wiele efemerycznych czasopism, najsłynniejsze były „Skandale” redagowane przez Aleksandra Minkowskiego.
Pisarz właśnie zakończył publikacje swoich felietonów z cyklu „Wyłowione z zamętu” w Trybunie Robotniczej i miał czas na „swój biznes”. W jednej z rozmów spytałem go co sprawiło, że został redaktorem naczelnym takiej brukowej gazety. Odpowiedział wprost – kasa.
Otóż wydawca „Skandali” był wiernym czytelnikiem felietonów Minkowskiego, które najwyraźniej spodobały mu się i zaproponował znanemu przecież pisarzowi stanowisko redaktora naczelnego w nowej gazecie z nadzwyczaj wysoka gażą. Inflacja wtedy w Polsce szalała wiec dla Aleksandra była to okazja aby osiągnąć stabilizację finansową, o której od lat marzył. I tak też się stało. „Skandale”, potem „Nowe Skandale” rozchodziły się w grubo ponad milionowym nakładzie. Aleksander świetnie się bawił, pisząc i sprzedając te bzdury.
Dla zwykłych Polaków początek lat 90 – tych to był czas biedy. Za to niektórzy, wykorzystując dopiero co nastałą wolność gospodarczą zaczęli robić wielkie interesy i wielką kasę. I do tej elity dołączył Aleksander Minkowski. Powiedział mi, że to właśnie dzięki tej pracy doczekał się wysokiej emerytury, którą jak się okazało pobierał przez pełne 18 lat.
Często tematyka gazety zahaczała Jerzwałd i okolice.
Okazuje się, że niełatwo jest teraz zdobyć egzemplarze „Skandali”. Jako materiał łatwopalny zwykle kończył swój żywot będąc rozpałką do pieców albo produktem zastępczym papieru toaletowego, który w tamtych czasach był deficytowy.
Przytoczę tutaj słowa rysownika, ilustratora, twórcy komiksów Macieja Stańczyka, któremu udało się zgromadzić wszystkie numery „Skandali”:
„Domeną „Skandali” były treści programowo kuriozalne. Na przykład że Hitler żyje albo że był dziadkiem Saddama Husseina. Że jakiś człowiek zbudował dla swoich rybek akwariowych małe czołgi, którymi jeżdżą sobie po dnie. Liczne były opisy dziwnych przypadków medycznych i anomalii – ktoś jest dzieckiem, a wygląda jak starzec lub odwrotnie – jest dorosły, a wygląda jak dziecko. Ktoś cudownie ozdrowiał lub zachorował (przy czym im choroba była bardziej ekstrawagancka, tym lepiej). Lub że pewną dziewczynkę przyprawiają o nieznośne męki wirujące w powietrzu drobiny. Roiło się od uzdrawiaczy, jasnowidzów i stygmatyków.
Domieszka spraw społecznych i polityki, program telewizyjny oraz liczne ogłoszenia drobne nadawały „Skandalom” cechy pisma osadzonego w bieżącej rzeczywistości (wśród nich znalazłem takie oto: „Zarabiaj dolary na eksporcie kamieni żółciowych. Informator 12 000 zł. przekazem”). Owe treści, w połączeniu z wielką komasacją absurdów, tworzyły melanż doprawdy trudny do pojęcia. Trzymając w rękach wspaniałe, wielkoformatowe płachty, zastanawiałem się nieraz, jak wiele w owych pismach było pogardy, a że to była pogarda, wnioskowałem z zuchwałych tytułów urągających inteligencji czytelnika – „Gwałcicielki z Mazur”, „Ucięta ludzka głowa żyła 20 dni” oraz – choć w mniejszym stopniu – „Był łysy, jak kolano, teraz ma bujne loki”. Tak wielkiej ostentacji w upokarzaniu czytelników nie spotkałem nigdzie indziej. Ja także czułem się dziwnie i przyjemnie upokorzony, przeglądając te wstrętne, występne pisemka.
Na skutek chaosu, który pojawił się w mojej głowie, nie zauważyłem, że kupuję i zbieram numery, które już uprzednio kupiłem i uzbierałem. Stałem się tedy właścicielem dwóch, a nawet trzech podwójnych roczników różnych wariantów „Skandali”. Odtąd mogłem, jak wschodni kupiec, który zanurza ręce w misie z klejnotami, pławić się w „Skandalach” i dzielić je na egzemplarze w lepszym i gorszym stanie. Te w lepszym obwiązałem dwoma workami foliowymi i wsadziłem do łóżka, a te w gorszym – obwiązałem tylko jednym workiem, aby sięgać do nich w razie wizyty znajomych. Dla porządku dodam, że właściwe „Skandale” zaczęły ukazywać się w roku 1990. Cztery lata później, wskutek przyrodzonej degeneracji pismo skurczyło się do rozmiarów dużego zeszytu, zrobiło się kolorowe i przestało istnieć.
…Świadomość, że może nikt w kraju nie ma tak wyjątkowej, rzadkiej pasji przyprawiała mnie o uczucia, które bardzo trudno opisać. Oglądając moje „Skandale” miałem świadomość, że obcuję z czymś stosunkowo tanim, a jednocześnie bardzo cennym. Artykuły piętrzyły się, a ja, odarty z godności i oczarowany, spacerowałem po mrocznej komnacie i ledwie czegoś dotknąłem, zamieniało się w śniętą rybę, oślepione słońcem robactwo, muchę wchodzącą do ust śpiącemu. W trakcie tej wędrówki nie przypuszczałem, że los zetknie mnie wkrótce z jeszcze bardziej dziwacznymi, zwyrodniałymi czasopismami”.
https://www.dwutygodnik.com/artykul/4736-moj-kacik-czasopisma-zmierzchu.html
Są i tacy co namiętnie gromadzą wszelkie wycinki artykułów ze „Skandali”.
Te Skandale to straszna żenada była. Ja rozumiem, że pecunia non olet, ale ten etap kariery literackiej chwały Minkowskiemu nie przynosi.
Chwały nie ale kasę przynosiły. Takie były czasy. Co czytać było wtedy? „Trybunę Ludu” czy „Skandale”. Szybko te właśnie Skandale przebiły partyjną Trybunę w ilości sprzedanych egzemplarzy.
Bez przesady. Po 1989 roku, kiedy zniknęła cenzura i prasowy monopol, na rynku zapanowała wolność, można było wydawać co się chciało, najlepszym dowodem właśnie „Skandale”. Wybór gazet do czytania był więc spory. A Trybuna Ludu przestała się ukazywać w styczniu 1990. „Skandale” adresowana do najmniej wymagającego czytelnika, to już nawet nie prasa brukowa, to shit shitów:)