You are currently viewing <strong></em>Alfons Kułakowski – Zawsze razem!</strong></em>

Alfons Kułakowski – Zawsze razem!

„Krajobraz zmienia się w mgnieniu oka, co sekundę oczarowuje czymś nowym. A ja mam w sobie zachwyt dziecka” – mówił Alfons Kułakowski.
Cytat pochodzi z reportażu „Krajobraz duszy”, który ukazał się w magazynie MADE IN Warmia & Mazury, marzec-maj 2021


Alfons Kułakowski (ur. 9 maja 1927 w Osiczynie k. Berdyczowa, zm. 28 grudnia 2020 w Olsztynie) –
polski malarz współczesny, postimpresjonista, pejzażysta.
Dzieciństwo i młodość spędził w Bakczarze na Syberii, gdzie został przymusowo przesiedlony wraz
z rodziną. W 1944 uciekł do Kazachstanu. W 1945 rozpoczął studia malarskie w Ałmaty. Tam miał swoją pierwszą indywidualną wystawę w 1952. W 1953 przeniósł się do Samary. Trzy lata później został przyjęty do Związku Plastyków ZSRR. W 1992 wrócił do Ałma-Aty. Prace jego były wystawiane w Moskwie, Leningradzie, Samarze i innych miastach Rosji. Był głównym malarzem Fundacji Sztuki i
rektorem Szkoły Reklamy w Samarze.
W 1997 uzyskał polskie obywatelstwo i wraz ze starszym o trzy lata bratem Mieczysławem
przyjechał do Polski jako repatriant. Bracia Kułakowscy wraz z najbliższą rodziną (żoną oraz córką
Mieczysława) zamieszkali w Witoszewie w powiecie Iławskim. Marzeniem Alfonsa było stworzenie domu – pałacu, w którym mieściłaby się galeria jego prac przywiezionych z Rosji i tworzonych na miejscu. W lutym 2009 Alfons Kułakowski został zaproszony na wystawę do Pałacu Narodów w Brukseli. W tym samym czasie spłonął dom w Witoszewie a w nim około 6 tysięcy zgromadzonych obrazów. Artysta, mimo zaawansowanego wieku, nie poddał się i powrócił do aktywności twórczej. Dzięki funduszom uzyskanym ze sprzedaży obrazów, który były prezentowane na wystawie brukselskiej, rodzina Kułakowskich mogła odbudować swój dom w Witoszewie. Już w 2010 bracia Kułakowscy wraz z rodziną mogli powrócić do wyremontowanego domu.
.
Ostatnie lata życia spędził w Olsztynie, gdzie zmarł 28 grudnia 2020. Pochowany został na cmentarzu w Jerzwałdzie. W styczniu 2016 w olsztyńskiej Filharmonii odbył się przedpremierowy pokaz filmu Bracia wyreżyserowanego przez Wojciecha Staronia. Ten dokument
opowiadający historię życia Alfonsa i Mieczysława Kułakowskich otrzymał wiele nagród, m.in. nagrodę specjalną na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Locarno.
Wielkim fanem malarza jest światowej sławy pianista jazzowy Leszek Możdżer, który niejednokrotnie grał specjalnie dla Alfonsa Kułakowskiego, a w udzielanych wywiadach nie ukrywa swej fascynacji mistrzem, mówiąc, że chciałby być takim jak on.
Artysta został odznaczony Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2010).


„Zawsze razem” to tytuł niniejszej wystawy 13 Dzieł Alfonsa Kułakowskiego, którą otwieramy w pierwszą rocznicę śmierci artysty. Każda wizyta u Mistrza była dla mnie Świętem, ale myślę, że dla niego również.

Pierwszy raz odwiedziłem go w Witoszewie w roku 2010. Wtedy jeszcze w dobrej formie był brat Alfonsa, Mieczysław i to on witał mnie zawsze u progu domu. Lubiliśmy się. Alfons zwykle malował w pracowni na piętrze. W salonie Wanda podawała wyśmienitą herbatę i ciasto. Ja brałem do ręki
gitarę, na której niegdyś grał Mieczysław. Na jej dźwięk Alfons schodził z piętra i dołączał do nas. Ja
grałem, Kułakowscy słuchali. Szybko jednak inicjowałem dyskusję o starych dobrych czasach. Bracia
opowiadali, ja słuchałem. Ach cóż to były za opowieści? Ukraina – Syberia – Kazachstan, historie z
przeszłości. Opowieści o rodzicach, o dziadku Wiktorze Białobrzyckim, który przeżywszy około 95 lat
zmarł śmiercią głodową na Ukrainie w rodzinnej wiosce Osiczyna koło Berdyczowa.

Alfons wraz z rodzicami i rodzeństwem zesłani zostali wówczas do Bakczaru na Syberii. Dopiero w 1997 roku Polska się o nich upomniała. Alfons czekał na możliwość powrotu do ojczyzny całe dziesięciolecia.
Rodzina Kułakowskich zamieszkała wtedy w Witoszewie, prawie w komplecie – Alfons oraz
Mieczysław z małżonką i córką Wandą. Siostra braci pozostała w Samarkandzie, ale poprzez skypa
kontaktowali się z nią często. Telewizor był zawsze nastawiony na program rosyjski. W tym języku
najczęściej rozmawiali. Strasznie się dziwiłem, dlaczego Wanda nie mówi po polsku. Do dziś nie mogę tego zrozumieć.

Często, kiedy odwiedzali mnie w Jerzwałdzie znamienici goście, udawaliśmy się z wizytą do
Witoszewa. Dom Kułakowskich był dla nas zawsze otwarty. Tu w lipcu 2014 roku zawitał wybitny pianista Leszek Możdżer, który o swym zachwyceniu Mistrzem Alfonsem Kułakowskim wspomina niemal w każdym wywiadzie.

„Dźwięki – Obrazy” to była ich pierwsza wspólna impreza interdyscyplinarna. 24 lipca 2014 roku wystąpili razem w Jerzwałdzie. Niezapomniana to była
impreza. Kto był, ten wie. Jesienią tego samego roku Mieczysław zaczął chorować. Potrzebna była
stała opieka lekarska. Znaleźli ją w Domu Seniora Laurentius w Olsztynie.
Bracia byli zawsze razem, więc i wówczas Alfons spakował swoje obrazy, przybory malarskie
oraz sztalugi i obaj wyjechali do Olsztyna.

Należy wspomnieć, że Alfons był znakomitym kierowcą.
Do 90 roku życia samodzielnie kierował kamperem, którym przemieszczał się w poszukiwaniu ciekawych, warmińsko – mazurskich plenerów. O ich braterskiej miłości opowiada film Wojtka
Staronia pod tytułem „Bracia”. Genialny obraz, wspaniała muzyka i poruszająca historia. Nie dziwi
więc, że ten film zdobył dziesiątki nagród na światowych festiwalach filmowych.
Rok 2016 zapisał się w annałach premierą filmu Bracia w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w
Olsztynie. Przed projekcją Leszek Możdżer zagrał solowy koncert. Jego muzyka współgrała
wyśmienicie z malarstwem Alfonsa Kułakowskiego. Odtąd artyści nie mogli już żyć bez siebie. W
marcu 2016 roku, w przeddzień koncertu w Jerzwałdzie, Leszek zapragnął zagrać dla braci Kułakowskich w Laurentiusie. To był kolejny wzruszający koncert dla przyjaciół. Mieczysław słuchał
leżąc na łóżku lekarskim, dookoła niego rodzina i przyjaciele. Leszek zagrał pięknie, wręcz mistycznie. Było jeszcze wiele koncertów oraz spotkań obu artystów w Jerzwałdzie i w Olsztynie. W
sierpniu 2018 roku na koncert Adama Makowicza przybyło do Jerzwałdu wielu fanów. Alfons był honorowym gościem. Przyjechał również Darek Owczynników. Wszyscy wtedy mylili Leszka i Darka,
nie wyłączjąc Adama Makowicza i Alfonsa Kułakowskiego. Było trochę zabawnie, kiedy najpierw
Adam, a chwilę później Alfons, wymienili uściski z Darkiem i nagle obaj zobaczyli na ławce „dwóch
Możdżerów”. Oczywiście Leszek Możdżer był tylko jeden. Darka nazywali potem jego sobowtórem.
Mimo, że tak naprawdę fizycznie wcale nie są do siebie podobni to łączy ich duchowość i ta specyficzna życzliwość do ludzi. Obaj mają podobną wrażliwość, jeden jest wybitnym artystą, drugi
przedsiębiorcą o ludzkiej twarzy, co nie jest dziś raczej bardzo powszechne. Darek jest człowiekiem, którego Alfons pokochał od pierwszego spotkania. Odtąd już w dwójkę jeździliśmy do Galerii Mistrza w Olsztynie. Żył jeszcze Waldemar Klink, przyjaciel, który dał Alfonsowi przestrzeń życiową i twórczą
w odrestaurowanych przez siebie Koszarach Dragonów Pruskich przy ul. Gietkowskiej 10.

W grudniu 2018 roku dołączyła do nas Daria Andrews, malarka dopiero co poznana przeze mnie w Bieszczadach. Pasowała do nas i Alfons ją pokochał z wzajemnością. Pomagała jak mogła, doradzała przede wszystkim w kwestiach organizacyjnych, ale można ją było również nie raz zobaczyć na drabinie z wkrętarką w ręku. Waldemar Klink ciężko zachorował, ja z Darkiem i z Darią jeździliśmy do Alfonsa tak często, jak tylko mogliśmy, dwa, trzy razy w miesiącu. Pomagaliśmy tę przestrzeń
zaadadootować na prawdziwą Galerię. Niestety 1 lutego 2019 roku zmarł Waldemar.

Alfons stracił przyjaciela i zarazem mecenasa sztuki. Galeria jednak rozkwitała. We trójkę z
Darią i Darkiem byliśmy jej motorem napędowym. I Alfons przy tym rozkwitał. Cieszyliśmy się.
Przyszła wiosna, potem lato i jesień, wiele osób odwiedzało go wtedy w Olsztynie. Równolegle
odbywały się wystawy jego malarstwa, na których Mistrz pokazywał swoje najnowsze dzieła, w tym
duże formaty. Kochaliśmy Mistrza i on pokochał nas. Nie umieliśmy bez siebie żyć, każdą wolną
chwilę dedykowaliśmy jemu. Chcieliśmy mu stworzyć godne warunki do pracy, przede wszystkim
oświetlenie galerii oraz pracowni. Myślę, że nam się to udało.

We wrześniu 2019 spadła na nas
ogromnie przykra widomość – zmarł Mieczysław, ukochany brat Alfonsa, z którym przez całe życie
byli niemal nierozłączni i którym opiekował się przez ostatnie lata w chorobie. Dla Alfonsa to był
ogromny cios. Staraliśmy się jakoś zapełnić pustkę, która była niezapełnialna. W styczniu 2020 roku
Daria musiała wyjechać na stałe do Australii, ale ja z Darkiem nigdy na dłużej niż dwa – trzy
tygodnie nie zostawialiśmy Mistrza samego. Jego Galeria stawała się naszym drugim domem.

W marcu przyszedł jednak czas pandemii covid. Było ciężko każdemu z nas. Latem, a nawet do połowy
października 2020 roku, kiedy pandemia zelżała bywaliśmy u Alfonsa, ja, Darek i Leszek. Nic nie zapowiadało tragedii. Nawet zwichnięcie biodra w połowie września Alfons zniósł nie najgorzej.
Ortopedzi szybko postawili go na nogi, żeby mógł znowu malować. Bo to był sens jego życia.

Malować do końca. Mistrz więc nie marnował czasu na tak zwane pierdoły. Kiedy pandemia wróciła
przestaliśmy do niego jeździć. Czas był zły i nie chcieliśmy narażać Mistrza. On sam był zresztą bardzo ostrożny. Mimo to jednak nie zdołał się uchronić. Covid zaatakował go na początku grudnia
nie wiadomo skąd. W połowie grudnia Alfons trafił do szpitala i zmarł po niespełna dwóch tygodniach.
Były dni, kiedy wydawało się, że wyjdzie z tego obronną ręką. Zaangażowało się wiele życzliwych osób. Modliliśmy się, wysyłaliśmy dobrą energię, bo niczego więcej nie mogliśmy zrobić. Niewiele
mogli zrobić również lekarze.

Wieczorem 28 grudnia Alfons odszedł od nas na zawsze. Odszedł, bo tak chciał Bóg ale chyba i on sam. Alfons Kułakowski przeżył ponad 93 lata. Były to lata pięknego dzieciństwa przeżyte na
żyznej ukraińskiej ziemi. Potem czas zesłania na Syberię, czas ucieczki i osiedlenie się na przyjaznej ziemi kazachskiej. Czas nauki oraz czas studiów malarskich w Ałma Acie. W końcu, czas dojrzałej twórczości w Związku Radzieckim i powrót do ukochanej Ojczyzny – Polski.

Życie go nie rozpieszczało. Nigdy nie był pupilkiem władzy ludowej w ZSSR.
Polska Niepodległa również go nie doceniła jak na to zasługiwał. Artystą był wybitnym, a człowiekiem skromnym i zarazem niezwykle mądrym. Nie dbał o sławę doczesną, tylko malował, malował, malował. Jego obrazy jeszcze za życia mogłyby mu przynieść wielką sławę i majątek, ale on tego nie potrzebował. Jego dusza i umysł były czyste jak łza. Nie potrzebował rozgłosu i sławy.
Chciał tylko malować. Wstawał zwykle o czwartej nad ranem, malował do dziesiątej. Potem drzemka, obiad na mieście w ulubionym barze, chwila sjesty i znowu malowanie. Takie to było jego życie. A nasze bez niego nigdy już nie będą takie same.

Dla mnie Alfons Kułakowski pozostanie jednym z najwybitniejszych malarzy Świata. Był polskim Cezanem, Van Goghem i Klimtem w jednej osobie. Był też Mędrcem i Filozofem, którego Świat
jeszcze nie odkrył. Czas kontemplacji jego sztuki dopiero nadejdzie.
Pozostawił po sobie tysiące obrazów, pisał dziennik.

Zazdrościł mi Jerzwałdu, który odkrył dość późno. Nie było mu jednak dane tu zamieszkać i tworzyć ale to tu, w Jerzwałdzie zapragnął wraz z Bratem Mieczysławem spocząć na zawsze.
Mirek Mastalerz

O artyście – przyjaciele

      Teraz te wszystkie obrazy bez Alfonsa są jakieś samotne. To już nie to samo. Nie ma już na planecie Ziemia tej energii, która spinała je w jedną całość. Mówił, że kiedy uda mu się wypracować dobry kolor na palecie to zawsze może go jeszcze położyć na inny obraz, dlatego malował kilkadziesiąt obrazów naraz. Najpierw szkicował matrycę, kredą, potem stopniowo wypełniał ją właściwą treścią. Najchętniej malował na czarnym tle. Wtedy jego malowanie polegało na odejmowaniu czerni, a nie na dodawaniu koloru.

       Jego pracownia to był magazyn obrazów: naszkicowanych, napoczętych, wypełnionych w niewielkiej części, namalowanych w połowie, niemal dokończonych, gotowych, ale jeszcze nie skończonych i tych które już zostały namalowane w pełni. Wisiały na ścianach, albo stały w szpalerach, dziesiątkami, wymieszane ze sobą, te niedokończone, napoczęte, całkowicie ukończone… Wszystkie pokazywał z jednakowym entuzjazmem, ale właściwie mimochodem, bo wiedział, że i tak nikt go nie rozumie. Czuło się w nim to poczucie wyższości, ale że było ono było zasilane miłością i uważnością, nigdy nie utrudniało z nim kontaktu. Tym bardziej, że Alfons był ciekaw innych ludzi. Patrzył zawsze uważnie i zawsze uważnie słuchał. Pewnie dlatego zwykle zwlekał z odpowiedzią. Czekało się na to, co powie, a zawsze mówił prawdę. Potrafił w połowie obiadu wypowiedzieć kompletnie abstrakcyjne zdanie, ale mające głęboki sens po czym spokojnie wracał do jedzenia zupy. 

      Miał błękitne oczy, piękną postać, wzniosłe, natchnione spojrzenie, jego milczenie było mistyczne, jego komentarze zachwycające. Był piękny, dostojny i wzruszający. Nie lubił sprzedawać swoich prac, zdarzało, się, że kiedy ktoś bardzo nalegał na kupno – malował ten sam obraz ponownie. Kiedy raz zapytałem o cenę jednego z jego obrazów, odpowiedział, że jest ona bez znaczenia, bo tak naprawdę powinna wynosić milion dolarów.                                            I wiedziałem, że mówił prawdę.
Leszek Możdżer

Kiedy pomyślę o Alfonsie Kulakowskim,  zaczynam odczuwać wielką wdzięczność, że mogłem poprzyjaznić się z nim, poprzebywać, posłuchać, oswoić się ze sztuką Alfonsa. 

Dla mnie malarstwo to coś nowego, podobnie jak jazz i muzyka Leszka i fortepiany Mirka, ale to dzięki nim poznałem Alfonsa. I tu druga wdzięczność dla nich właśnie, że przyjęli mnie z miłością jakby do swojej rodziny.

Wszystko to łączy się  w całość, jako piękna przygoda na płaszczyżnie  duchowej.

Choć zmagam się z chorobą, to myśli które wracają do tamtych chwil z Alfonsem rozbudzają właśnie tę wdzięczność, że dane mi było poznać człowieka pogodnego, pracowitego, prawdziwego mistrza pędzla i życia. Dziękuję.

Darek Owczynników

– Skąd biorę siły? To malowanie daje mi siłę. Ja się najpierw urodziłem malarzem, dopiero później człowiekiem. To malarz wybrał sobie człowieka. 

– Co z tego, że mam 92 lata? Mam trzy ręce, to pracuję. Dwie? A rzeczywiście, dwie. Widocznie trzecia mi się gdzieś zapodziała. Od ręki jest blisko do duszy i to z duszy płynie  przez rękę obraz. W każdym obrazie jest więc kawałek duszy. 

– Ile już namalowałem? Nie wiem, ale moim celem jest, żeby był miliard. Wydaje mi się, że jeszcze milion mi brakuje. 

Mi również brakuje. Brakuje mi obrazów Alfonsa, których już nie namaluje. Brakuje mi rozmów, które niby błahe, a tyle w nich było życiowej mądrości. Brakuje mi jego żartów, tego soczystego i autoironicznego poczucia humoru. Jedocześnie jednak odczuwam ogromną wdzięczność za każdą minutę spędzoną z Alfonsem.  Są tacy ludzie, których spotykamy na swojej drodze niby przez przypadek, a potem już nic nie jest takie samo. Zaczynamy dostrzegać nowe sensy, patrzeć głębiej, myśleć inaczej. Alfons dał mi klucz do świata, o którego istnieniu wiedziałam, ale nie miałam pojęcia jak do niego wejść. Wprowadził mnie tam i udzielił instrukcji. Takich na sztukę i takich na życie. Więc nawet jeśli dzisiaj mówię o nim w czasie przeszłym, to czuję, że on nadal jest obecny. I na zawsze już będzie.

Daria Andrews

Dodaj komentarz